"Nie ma
rzeczy bardziej nieprawdopodobnej od rzeczywistości"
Ciemność.
Mały pokój z szarymi ścianami. Drzwi starej
szafy w rogu otwierające się, cicho skrzypiąc, mętne światło latarni wpada
przez okno. I On. Mała dziewczynka śledzi swoimi wielkimi, zielonymi oczami
każdy jego ruch. Mimowolnie czuje, jak jej
ciało się napina, jak przygotowuje się na to,
co za chwile nadejdzie. Nienawidzi tych chwil. Nienawidzi swojej bezradności,
nienawidzi być ofiarą. A już najbardziej nie znosi błagać. Więc kiedy zimne,
kościste palce przesuwają się po jej twarzy, kiedy dotyka ją w tak
nierodzicielski sposób, nie prosi Go o nic. I po chwili już tego żałuje. Ten
moment zawsze jest najgorszy. Chwili, w której kumuluje się w niej cały wstyd i
upokorzenie. Wszystkie uczucia kotłują się w jej głowie, tylko podczas tego
krótkiego momentu, gdy On zdziera z niej piżamę, a później czuje na sobie, w
sobie ten dotyk. Bo wtedy nie może już
nic zrobić. Przegrywa. Znowu.
Czasem ma wrażenie, że jej życie składa się
wyłącznie z tych krótkich, prywatnych wojen, prowadzonych przez ich dwójkę.
Chwilami wydaje jej się to bardziej wiążące niż wieczysta przysięga. Oszustwa,
matactwa, kłamanie w żywe oczy. To wszystko po to, żeby poczuć tę więź z nim. Poczuć,
że może jednak jest coś warta. Aby poczuć to wszystko i po raz kolejny zostać
zdegradowaną do niepotrzebnej drobinki popiołu na jego marynarce. Przez kolejną
przegraną. I gdy tak leży, wstrzymując oddech, odliczając sekundy do końca i
łudząc się, że właśnie ta będzie już ostatnia, On porusza się na niej. A Lily
leży, powstrzymuje łzy i zaciska zęby z całych sił. Ale nim to wszystko się
skończy, musi przetrwać jeszcze coś.
– Nie powiesz matce! Nie powiesz
nikomu, rozumiesz?! – Jego szept zdaje się przeszywać każdą komórkę jej ciała,
przechodzić przez nerwy, zmuszając ją do bezwolnego kiwnięcia głową.
– Dobrze. Bo jeśli nie... To i tak nikt ci nie uwierzy. Jesteś nikim. Pamiętaj.
– Dobrze. Bo jeśli nie... To i tak nikt ci nie uwierzy. Jesteś nikim. Pamiętaj.
Potakuje. Widzi zadowolenie w jego
oczach. Zarówno ona, jak i On wiedzą, że to prawda. Więc mężczyzna wychodzi.
Lecz zanim zdąży to zrobić, Lily łapie jeszcze spojrzenie zimnych, szarych, obojętnych oczu. Oczu swojej matki.
Lily usiadła,
gwałtownie wciągając powietrze. Ten sen... Od dawna nie śniła o Nim. Zniknął.
Odszedł. Miało być tak, jakby nigdy nie istniał. Tylko... Skoro tak było, to
dlaczego serce waliło jej w piersi jak oszalałe? Czemu drżała na sam dźwięk
Jego imienia? Czemu, och, czemu nadal miał nad nią taką władzę? „Ci których
kochamy, nie umierają, bo miłość jest nieśmiertelna”, przypomniała sobie. Ten,
kto to napisał, naprawdę nie znał się na rzeczy, przecież strach i nienawiść są
równie nieśmiertelne jak miłość. Prawdopodobnie nikt nie wiedział o tym tak
dobrze jak ona. Najlepszym dowodem było to, jak na nią wpływał. Nawet teraz,
nawet zza grobu.
Nie poszła na
pogrzeb Ojca. Była wtedy w szoku, nie wiedząc co robić, otoczona wianuszkiem
ludzi składającymi sztuczne kondolencje. Na dodatek wielkimi krokami zbliżały
się egzaminy. Nie najlepszy moment na pogrążanie się w rozpaczy. Nie płakała
jednak po Ojcu. Nie, wtedy już nienawidziła Ojca. Nienawidziła z całego serca,
i cieszyła się z tego,że umarł. Nie płakała więc po Nim, płakała przez niego.
Ale teraz, o kilka miesięcy starsza i o wiele, wiele szczęśliwsza (nawet jeśli
nie do końca szczęśliwa) żałowała[Aranel 1] , że nie poszła na ten pogrzeb.
Dlatego że
nadal Go widywała. W supermarkecie, przy furtce jej dawnej szkoły, dokąd czasem
chodziła, czy w restauracji, gdzie można smacznie i tanio zjeść. Kątem oka
dostrzegając błysk złotych włosów, przenikliwe spojrzenie zielonych oczu i rekini uśmiech, stawała jak wryta, a potem z
drżącymi dłońmi i łopoczącym sercem przypominała sobie, że On nie żyje, że to
przecież nie może być On. Mimo to zawsze zmuszała się, żeby podejść bliżej i
upewnić się, że nie prześladuje jej jego duch. Z bliska ci wszyscy mężczyźni
byli czasem podobni do jej Ojca, ale nigdy nie tak przystojni. Nigdy tak
przerażający. Częściej jednak wcale Go nie przypominali. Wtedy odwracała się i
wracała do tego, co robiła wcześniej. Ale jej wargi były posiniałe, twarz
blada, a końcówki palców nieprzyjemnie mrowiły z powodu nadmiaru adrenaliny. I
zawsze, zawsze miała wtedy zepsuty cały dzień.
Powinna
była pójść na ten pogrzeb. Nie musiałaby płakać ani udawać rozpaczy, mogłaby
najzwyczajniej w świecie roześmiać się gorzko podczas jednej z tych
wzruszających mówek, albo splunąć na grób. Bo kogo by to obeszło? Jednak gdyby
widziała, jak opuszczają trumnę, jak przysypują grób grubą warstwą ziemi, wtedy
miałaby pewność. Wiedziałaby – w głębi duszy - że Ojciec odszedł na zawsze.
***
Mieszkanie na
Leighton Street pod wieloma względami było lepsze niż życie na Spinners End.
Nie musiała na przykład kąpać się pod niepewnym strumieniem „ciepłej” wody,
która w dobrych dniach bywała letnia, a w innych – lodowata. Nikt nie kazał
chodzić jej trzy kilometry po zakupy, tylko po to, żeby na miejscu dowiedzieć
się, że sklep jest nieczynny. A jej matka, dotychczas leżąca wiecznie na
kanapie leniwie wpatrująca się w telewizor, od niechcenia przerzucająca kanały
i od czasu do czasu zaglądająca do lodówki w poszukiwaniu jedzenia,
niespodziewanie stała się pełna życia i radośniejsza. Teraz woda pod prysznicem
była gorąca, supermarket znajdował się ledwie sto metrów dalej, a jej pokój był
zdecydowanie większy. Miało to jednak swoje minusy. Jednym z nich, i dla niej
najdotkliwszym, była świeżo odkryta obsesja Briana na punkcie szukania aspiryny w łazience, zawsze podczas
jej kąpieli. Dziwnym trafem nigdy żadnej aspiryny nie było. Mimo to egzystencja
całej rodziny znacznie się poprawiła. Nawet Petunia była trochę mniej marudna[Aranel 2] , nie powstrzymało jej to
rzecz jasna od irytująco głośnego rozmawiania przez telefon, ale była
zdecydowanie znośniejsza. Pokrzepiona tą myślą – i mnóstwem zimnej wody, która
miała zmyć z niej resztki sennych koszmarów – weszła do kuchni. W drzwiach
uderzył ją swąd przypalonego jedzenia, dochodzący z patelni, nad którą stała, o
zgrozo! Petunia. Usiadła przy dużym, drewnianym stole, tuż obok matki i Briana,
zezując niepewnie na siostrę.
– Dzień dobry – przywitała się.
– Dzień dobry – przywitała się.
Mężczyzna
kiwnął jej głową, a mama posłała promienny uśmiech, patrząc na nią szklistymi
oczami ze zbyt dużymi źrenicami. Zanotowała sobie w myślach żeby przeszukać
kuferek kobiety w poszukiwaniu xanax'u zanim wyjedzie do szkoły (co miało
nastąpić dokładnie za dziewięć dni, tylko dziewięć, Lily, wytrzymasz).
–
Cześć, kochanie, Petunia robi naleśniki, masz ochotę?
Lily
pomyślała, że nie ma ochoty jeść, dotykać, ani znajdować się w odległości
mniejszej niż metr od czegoś, co ugotowała jej siostra.
– Nie, niech Tunia się nie kłopocze. Zjem płatki.
– Nie, niech Tunia się nie kłopocze. Zjem płatki.
Zajęła się
poszukiwaniem płatków, całą siłę woli wkładając w ignorowanie złych spojrzeń
posyłanych w jej stronę. W końcu, po pełnej napięcia minucie usiadła z powrotem
przy stole, zalewając jedzenie mlekiem (na kolejny plus musiała zapisać Brian[Aranel 3] owi brak zepsutego jedzenia w lodówce) i skupiła się na
jedzeniu. Nie mogła jednak podarować sobie ukradkowych spojrzeń w stronę
dziewczyny balansującej między jedną a drugą patelnią. Kiedy jeden naleśnik
zaczął się przypalać, zaczęła przypatrywać się otwarcie. I wtedy właśnie to
zrobiła. Może gdyby nie ta czujna obserwacja, nic by się nie stało. Nie zauważyłaby,
jak jedno naczynie niebezpiecznie się przechyla, znajdując się na prostej
drodze do oparzenia aspirującej kucharki. Nie miałaby czasu na reakcję. I na
pewno nie machnęłaby ręką, w jakimś odruchowym, niekontrolowanym ruchu,
posyłając patelnię na drugi koniec pomieszczenia. Lily zdębiała. Przecież nie
używała czarów. Nie miała nawet różdżki! Tylko że... Jak przez mgłę
przypomniała sobie swoje próby czarowania w dzieciństwie. Wtedy nie
potrzebowała różdżki, ani tym bardziej zaklęć. Czy za magię bezróżdżkową karano
tak samo jak za tę z magicznymi rekwizytami? Nie miała pojęcia, w końcu nigdy
czegoś takiego nie zrobiła.
–
Ty... Ty... Jak mogłaś!
Petunii
najwyraźniej trudno się było skupić na tyle, by wymyślić jakąś skuteczną
inwektywę, a jej twarz z każdą chwilą czerwieniała coraz bardziej. Lily z
lękiem spojrzała na siedzącego obok niej Briana, którego wzrok przeskakiwał to
na nią, to na patelnię i wyraźnie próbującego zrozumieć, co tu się właściwie
stało. Coraz bardziej zdenerwowana, przeniosła spojrzenie na matkę, tylko po
to, by zostać obdarzoną kolejnym promiennym uśmiechem. Jej troskliwa część
zaczęła się zastanawiać nad dziwnym zachowaniem matki, ale inna – znacznie
większa, należy dodać – była zbyt zajęta panikowaniem by się tym przejmować.
Użycie magii. Przez nieletniego i to przy mugolu. Nie zaliczyła jeszcze nawet
głupich SUMów! I gdy miała już zacząć histeryzować, wydarzyło się kilka rzeczy
naraz. Matka zaczęła wrzeszczeć jak gdyby jej życiowym celem stało się rozbicie
wszystkich szklanych przedmiotów w najbliższej okolicy, Petunia najwyraźniej
odzyskała język, bo na nowo rozpoczęła swój obraźliwy monolog, a na środku ich
kuchni aportowała się ubrana w zielony płaszcz postać. Natomiast Brian wybrał
sobie właśnie ten moment żeby zemdleć (mięczak, podsumował go cichy głosik w
głowie Lily. Lily kazała cichemu głosikowi się zamknąć). To na czym to ona? Ach
tak, no więc życie na Leighton Street miało zdecydowanie więcej minusów.
Rozdział z dedykacją dla Freyji, dzięki któej długaśnym komentarzom możecie oglądać ten rozdział już dziś. A, i pamiętajcie, zasada czterech komentarzy nadal obowiązuje. Więc do komentowania!
BOŻEEE POWINNAM SIĘ UCZYĆ NA KOMBINATORYKĘ, A CO ROBIĘ? CZYTAM FANFICTION ;_; Ale nie mogłam, no nie mogłam sobie odpuścić, jak zobaczyłam dedykację dla mnie <3
OdpowiedzUsuńWięc tak. Zanim się wypowiem, pozwolisz, że wypiszę Ci literówki i jakieś tam przecinkowe błędy, jakie znajdę, co? Postanowiłam, że to opowiadanie jest tak dobre, że aż szkoda, żeby nikt nie pomógł doprowadzić je do perfekcji. A więc tak:
"(...) kiedy dotyka ją w tak, nie rodzicielski sposób, nie prosi Go o nic." - bez przecinka po "tak", nierodzicielski razem.
"Przegrała. Znowu." - dałabym "Przegrywa", skoro wszystko piszesz w tym fragmencie w czasie teraźniejszym, ale ja też często mieszam te formy i wcale mi się nie chce ich pilnować, także tak tylko mówię :)
"Aby poczuć to wszystko, i po raz kolejny zostać zdegradowaną" - bez przecinka przed "i"
"- Nie powiesz matce! Nie powiesz nikomu, rozumiesz?! - jego szept(...)" - Jego z wielkiej
"(...)tylko dziewięć Lily, wytrzymasz." - jeszcze przecinek przed "Lily"
"(...) a na środku ich kuchni, aportowała się ubrana w zielony płaszcz postać." - przecinek niepotrzebny
"Natomiast Brian wybrał sobie właśnie ten moment żeby zemdleć, (mięczak, podsumował go cichy głosik w głowie Lily, Lily kazała cichemu głosikowi się zamknąć)." - przecinek przed nawiasem niepotrzebny
Sorcia, że tak na dwa razy, ale blogspot mi powiedział, że komentarz jest za długi, żeby go dodać ;_;
OdpowiedzUsuńNo, to przeczytane, błędy, które zauważyłam wypisane, to mogę przejść do właściwej części komentarza.
Podobało mi się jak zwykle, jak mówiłam, masz naprawdę ładny styl, który bardzo przypada mi do gustu - przez ten rozdział przebrnęłam migiem.
Więc tak - lubię twoją Lily. Tak, nie wierzę, że to mówię, ale naprawdę ją lubię. Taką zgorzkniałą, ale nie popadającą w depresję, na której odcisnęło się piętno wydarzeń z dzieciństwa, ale która się nie poddaje i żyje, może byle jak, ale żyje dalej. Lubię ją, bo wydaje się być silna, nie poddaje się losowi, chociaż chce walczyć, nawet jako mała dziewczynka, pomimo że wie, że jej starania od początku skazane są na przegraną. W ogóle, jakoś bardzo przekonuje mnie ta Twoja wizja Lily i jej rodziny, dzieciństwa. Powiem Ci szczerze, że w ogóle bardzo lubię wplatanie tego typu trudne, dramatyczne, czy zwyczajnie kontrowersyjne wątki do potterowskich fanfiction - wiem, że świat pani Rowling był stwarzany z myślą o raczej bajce dla dzieci, ale w sumie ja lubię patrzeć na uniwersum Pottera jako na prawdziwy, niesprawiedliwy i brutalny świat, a już w szczególności w realiach wojny. Kurczę, odbiegnę odrobinkę od tematu, ale dzięki temu, o czym piszesz straciłam wątpliwości co do publikacji jednego z późniejszych rozdziałów, który był właściwie dość kontrowersyjny, choć w innej kwestii niż Twój (nie chcę tu walić spojlerów, bo wiesz, nie wszyscy sobie życzą). W każdym razie uważam go za bardzo dobry rozdział, chociaż bałam się trochę go publikować. Dzięki Tobie już się nie boję. Dzięki :)
A teraz wracając.
Okropnie mi się podoba jedna Twoja zagrywka - ojciec Lily nie ma imienia, to po prostu On. Właśnie "On" przez duże O. Odbieram to jako jednoczesny wyraz pewnego rodzaju szacunku, ale i trwogi, a jednocześnie jako próbę odczłowieczenia go, jakby był rzeczą, nikim konkretnym, bo przecież kim mógłby być, pozbawiony nawet imienia? Albo zupełnie odwrotnie, jest kimś tak ważnym i szczególnym, że imię wcale nie jest mu potrzebne. Podoba mi się ta wieloznaczność.
Podoba mi się też myślenie Lily - nie odczuwa czystej nienawiści, nie odczuwa TYLKO nienawiści, i to jest boleśnie prawdopodobne.
Naprawdę porusza mnie to, co piszesz, sposób, w jaki o tym piszesz. Podoba mi się taki inny, brutalny świat, jakże prawdziwy i bolesny, pomimo, że magiczny.
Podoba mi się też Twoja pewność siebie, bo trzeba mieć odwagę, by poruszać tak trudny temat, by pisać kontrowersyjnie. Jak widzisz, ja tyle odwagi nie miałam, musiałam wesprzeć się kimś, i dlatego tym bardziej Cię za to szanuję i doceniam to, co robisz.
Znów Ci nasłodziłam, ale cóż ja innego mogę powiedzieć? Naprawdę nie dałaś mi jeszcze (i miejmy nadzieję, że już tak zostanie) powodu do powiedzenia czegoś złego o Twoim tekście. Amen.
Na ostatek powiem Ci jeszcze, że klimatu tego rozdziału nie popsuło mi nawet to, że słuchałam fińskiego disco, czytając go xD I to jest duży komplement, bo fińskie disco mnie śmieszy jak mało co.
Życzę weny i mam nadzieję, że ludzie szybko ruszą zady, żeby coś tu napisać. Bo ja czekam niecierpliwie. I poduszę, jak nikt nie będzie komentował.
Pozdrawiam serdecznie i gratuluję kolejnego udanego rozdziału.
Freyja
Kochana jesteś! Szczerze, to czekałam najbardziej na twój komentarz ;) Błędy zaraz poprawię, a co do treści, to strasznie się cieszę, że ci się podobało. Paradoksalnie, im wiecej miłych komentarzy tym bardziej boję się zawieść czytelników. Ja też lubię moją Lily. Właśnie taka ma być, zgorzkniała, lekko wredna, ironiczna o tylko udająca ideał, oj ale zaraz zrobi mi sie spojler :P Ta brutalna scena, hm... Szczerze to o to właśnie chodziło w tym rozdziale. O to żeby pokazać dlaczego moja Lily jest jaka jest i dlaczego... Ups, znów wyszedłby spojler. Tak więc cieszę sie strasznie że się podoba że nie zawiodłam i że pomoglam ci z twoim dylematem.
UsuńPozdrawiam ;D
Ha, aż mi głupio to mówić, ale powiem Ci, że ja się teraz spinam, co Ty będziesz sądziła o moim tekście z każdym następnym rozdziałem ;_; O ile będziesz chciała czytać, naturalnie ;_;
UsuńWiesz, mam nadzieję, że się tam nie przejęłaś jakoś tymi błędami, bo wiesz jak to jest - literówki wchodzą same, a jak się nie ma bety to nie ma się co czarować, one będą tak czy inaczej, więc uznałam, że wypiszę. Bo i tak nie chce mi się uczyć, więc why not? ;_;
W dwa dni stałaś się dla mnie takim ultra-literacko-blogowym autorytetem, i mówię to całkiem serio. I jednocześnie zaczęłam czuć ogromną presję, jak mówiłam, ale to już odrębna historia.
PODUSZĘ TYCH WSZYSTKICH LUDZI JAK NIE BĘDĄ CI TEKSTU KOMENTOWAĆ. MÓWIĘ SERIO.
Twoja Lily to jedyna, o jakiej mogę powiedzieć, że ją lubię. I mnie nie wkurza. To jest wyczyn, bo ja panny Evans chronicznie nie znoszę ;_; Także wiesz, to chyba mówi wystarczająco dużo :)
Coś ty, jestem ci strasznie wdzięczna za to że chciało ci sie wypisywać te błędy. Już wszystko poprawiłam i powinno być ok. Ja autorytetem? Zważywszy że jestem dość nowa w blogowym świecie, nie wspominając o tym, że to mój pierwszy blog te słowa dużo znaczą. Co do twojego bloga, to jest cudowny! Serio kocham Sigyn chociaż nie powiesz że nie jest zarozumiała, ale to jej dodaje uroku ;> Tak więc na pewno bede czytać i komentować, ale nie bedą to eposy jako że prawie wszystkie moje komentarze to wpisy z komórki i trochę mnie wkurza takie pisanie :Ρ Więc nie bój się i pisz bo na pewno nie zawiedziesz ;)
UsuńTym bardziej mam szczerą nadzieję, że naprawdę nie dam ciała ;_;
UsuńTak, owszem jest, i to jak bardzo! Ale ja właśnie za to moją Sig lubię - jak ja to mówię, ona jest takim jednym wielkim bólem dupy, że to tak w sposób właściwy Internetom nazwę.
Spoczko, ja eposów nie oczekuję, wiem, że mało komu się chce pisać tak jak mnie xD
To, że to Twój pierwszy blog, to jeszcze nie znaczy, że nie jest dobry - jedno nie wyklucza drugiego, no przepraszam bardzo. A wierz mi, że gdybyś nie pisała dobrze, to nie chciałoby mi się tego wszystkiego pisać, bo ja rasowym leniwcem jestem, wbrew pozorom :)
Polecam się na przyszłość :D
Mi też w Sigyn podoba się to, że jest lekko zarozumiała, ale nie arogancka ;3 Lubię też Marlenę, a Kain? To mój faworyt ;D Na przyszłość postaram się pisać dłuższe komentarze, ale może być różnie. I szczerze to TY jesteś dla MNIE autorytetem. Od momentu dodania rozdziału czekałam tylko na twój komentarz, reszta to tylko dodatek, bo prawdopodobnie ciebie i tak nie przebiją ;)
UsuńWiesz, cienka jest granica między jednym, a drugim...;p
UsuńJa też kocham Marlenę, ale chciałam ją wykreować jak najlepiej po przeczytaniu jednego ff na mirrielu, bo tak mnie tam urzekła, że aż szok :) A Kain początkowo to był totalny spontan, taka zapchajdziura, ale ja też strasznie go polubiłam i postanowiłam uczynić ważniejszą postacią :)
Docenię na pewno, ale jak mówię, ja wiem, że ludziom się nie chce, także luzik :)
Uh, teraz to się zawstydziłam, naprawdę... Ale kurczę, cieszę się okropnie :) Mogę za to obiecać, że na pewno będę walić takie eposy dalej xD Ja juz tak mam, mam wyrzuty sumienia, jak nie napiszę takiego komentarza, jeśli coś mi się podoba ;_;
Weź tak nie mów, bo się ludzie poobrażają, że niby ich nie doceniasz ;p
Ale to oni nie komentują :< A poza tym ty dajesz takiego koła jak nikt. Dajmy na przykład po przeczytaniu twoich wpisów juz mam napisane pól strony (1/5 tego rozdziału) To ma ich zmotywować żeby też tak komentowali ;)
UsuńKopa ;)
UsuńW sumie, to też jakiś sposób :D
UsuńNo nie mów, ja też przez Ciebie zaczęłam pisać i naskrobałam już chyba z 1500 słów xD Widzę, że współpraca nam się układa :>
Tak, gdybym miała jeszcze taką drugą Ciebie do nauki... Byłabym geniuszem. A ja tu siedzę i pisze bo nie chce Cie zawieść ;D
UsuńBoże, nawet nie wiem, co powiedzieć, tak mi się chce śmiać xD Bo też powinnam siedzieć i się uczyć w tej chwili, mam jutro wielki sprawdzian z kombinatoryki, której kompletnie nie umiem i uważam to za swoją osobistą porażkę, bo ogólnie jestem dobra z matmy ;_; i co robię? Piszę fanfiction! Nie będę nawet próbowała Cię pogonić do nauki, bo sama nie jestem w stanie się zebrać xD
UsuńDokładnie! Moj rachunek rożniczkowy leży i kwiczy (ach gdzie te czasy kiedy mogłam sie nie uczyć matmy i dostawać same piątki) a ja tu piszę. Do Ciebie albo na bloga. Obie jestśmy strasznie leniwie co zrobic? ;>
UsuńOj tak... a matura sama się nie napisze ;_; Dobrze, że chcę iść na fizykę, bo tam nie ma chętnych, także i tak się dostanę xD Ja naprawdę jestem mistrzem marnowania czasu ;_;
UsuńRozumiem cię. Ja potrafię nie uczyć się na sprawdzian cały tydzień obiecując sobie kucie dzień przed tak jak teraz i co? No chyba widać. I nawet sumienie milczy. Może to znak?
UsuńKnow that feel, bro.
UsuńPowiem Ci tak: albo obie przerypiemy sprawę po całości, albo będziemy miały jakiś dziki fart i damy radę, jakimś cudem. I nic się w naszym postępowaniu nie zmieni ;_;
U mnie zwykle działa ta druga opcja :3 Pewnie Los wie że nawet gdybym przerypała raczej bym się nie poprawiła ;P
UsuńMam to samo xD Ale z drugiej strony aż mi siebie żal jak pomyślę ile bym mogła osiągnąć, gdybym wzięła się do roboty :< ale przecież jest miliard lepszych zajęć, prawda?
UsuńPrawda ty moja bratnia duszo. Po co komu matma? Skoro można popisać sobie w komciach?
UsuńTo brzmi tak okrutnie żałośnie, że mam ochotę palnąć sobie w łeb ;_;
UsuńAlbo utopić sie w kałuży. Chyba jednak pójdę po ten podręcznik
UsuńTak, ja też już zakończę tym jakże optymistycznym akcentem. Idę spać, może jak się wyśpię to mi lepiej pójdzie. W ogóle sorry za taki spam xD Ale też dzięki za rozmowę :D
UsuńTak, zdecydowanie poprawilaś mi humor. Dobranoc ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze chciałam Ci podziękować za komentarz, który zostawiłaś na zagadki-czasu. Zajrzałam do Ciebie i pochłonęłam całą treść na raz! Świetny blog! Co prawda trochę nie podoba mi się relacja Lily z jej ojcem, ale za to bardzo jestem ciekawa co było i jest miedzy nią i Severusem. Liczę na to, że wkrótce się tego dowiem ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na nowy rozdział u mnie ;)
Dzięki za komentarz!
UsuńCóż rodzinne zawirowania u mojej Lily to faktyczne sprawa dosyć skomplikowana i nieprzyjemna więc rozumiem że nie każdemu przypada do gustu.
Co do Seva to na razie ma go dużo, ale niedługo za dwa moze tezy rozdziały planuje go powoli wprowadzać. Mam nadzieję źe będziesz zaglądać :>
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNaprawdę fajny blog, przeczytałam wszystko od razu i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :) Jak będziesz miała czas to wpadnij też do mnie ;)
OdpowiedzUsuńhttp://hogwart-za-czasow-huncwotow.blogspot.com/
Dorcas
Uua :D Pierwsza część wgniotła mnie w fotel. Dodanie wątku krzywdzenia Lily przez jej ojca jest dość odważnym posunięciem i naprawdę przypadło mi do gustu ;) No i bardzo lubię Twoją Lily.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wytrwałości w pisaniu.
~Obliviate.
Dziękuję bardzo! To świetnie, że ci się podoba. Na poczatku nie miałam wątpliwości co do tej sceny, ale później... Już trochę tak. Cieszę się jednak, że komuś przypadło to do gustu ;)
UsuńBardzo ciekawy blog! Podoba mi się twoja Lily. Jest taka... "Severusowata", jeśli wiesz, co mam na myśli :) Z tego powodu jestem ciekaw, co się z nimi stanie, więc pisz dalej i nie zawieszaj! ;)
OdpowiedzUsuńWiem o co ci chodzi. Właściwie to czuję to samo, głownie dlatego że w mojej wersji warunki ich życia są prawie takie same. No i Sev zawsze tak fajnie wszystko komentuje ;> Dzięki za komentarz
OdpowiedzUsuń