Wracając
do przedziału, Lily starała się wyrzucić Lupina z głowy. Chciała oczyścić
umysł, odzyskać spokój ducha, czy co tam jeszcze. Ale czegokolwiek
by nie próbowała, huncwoci i tak wyskakiwali na pierwszy plan.
Zupełnie jak w życiu; próbujesz unikać kłopotów, a tu bum!
Kłopoty znajdują ciebie. I przy okazji zrzucają ci jedzenie na
głowę, jak to się przydarzyło w czwartej klasie Mirandzie z
Hufflepuff'u. Lily nie lubiła huncwotów. Nie żeby pałała do nich
jakąś straszliwą nienawiścią. Po prostu za nimi nie przepadała.
Ot, banda chłopców, ani gorszych ani – wbrew temu co sami o sobie
myślą – lepszych od innych. Cały problem leżał w tym, że
kiedy byli razem, wyzwalali z siebie to, co najgorsze. A tego co
najgorsze, było w nich naprawdę sporo. To wywnioskowała już
dawno; od tamtej pory nie zajmowała się huncwotami. Bo co innego
można powiedzieć? Popularni nastolatkowie z przerostem ego? Czwórka
arogantów, zdecydowanie zbyt licznie obdarzona zaletami? Tak, Lily
szufladkowała rówieśników i mało ja obchodziło, że może to
być „krzywdzące”. Ją też skrzywdzili i żyje prawda? Życie
jest brutalne, jak nie pasuje, nikt was tu na siłę nie trzyma. A
dzielenie ludzi na kategorie, pozwalało zachować jej ustalony
porządek. I nikt, nikt, nie miał prawa umknąć przed osądem.
Remus Lupin jednak to zrobił.
Pozory
często mylą i Lily powinna to wiedzieć. Może gdyby o tym
pamiętała, wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej. Ale cóż, to
przecież nasze wybory, pokazują kim jesteśmy naprawdę. Nasza
kochana panna Evans, jeszcze o tym nie wiedziała. Ale miała się
niedługo przekonać.
***
- Lily! - Mała, czarnowłosa osóbka rzuciła się na nią, gdy tylko przekroczyła próg przedziału.
Dziewczyna zachwiała się, ale – głównie ze względu na piórkową
wagę brunetki – udało jej się zachować równowagę. Spięła
się mimowolnie na tak jawne okazywanie uczuć i gwałtownym ruchem
odsunęła od siebie domniemana napastniczkę. Czarnulka miała
sięgające ramion, proste włosy, trójkątną twarz i
ciemnoniebieskie oczy, a to wszystko kojarzyło jej się tylko z
jedną osobą.
- Cześć Em – przywitała się.
Emmelina
Vance, zwana przez wszystkich po prostu Emmą, była miła, słodka
i zawsze gotowa pomóc tym w potrzebie. Lily nigdy nie pytała, ale
podejrzewała, że nie było w szkole ani jednej osoby, która by jej
nie lubiła. No i była jedną z jej przyjaciółek w Hogwarcie. A
skoro była tutaj Emmelina to...
- Cześć, Dor... - odwróciła się w kierunku, w któym jak myślała, siedzi dziewczyna i głos uwiązł jej w gardle.
Zamiast
widoku mnóstwa kędzierzawych, brązowych loków, jakich się
spodziewała, jej oczom, ukazała się blada blondynka z prostymi jak
drut włosami. Evans aż usiadła z zaskoczenia. Tuż przy głowie,
włosy zdawałaby się być prawie białe, a końcówki straszyły
wyjątkowo neonowym odcieniem żółtego. Fryzury dopełniało morze
lakieru, jaki świeżo upieczona blondynka, zużyła na włosy, żeby
przypadkiem się nie kręciły. Jakoby na deser, oczy podkreślone
zostały grubą czarną kredką, rozmazaną na całej górnej
powiece. W tym momencie nawet ona nie potrafiła wykrzesać z siebie
jakiegoś wymijającego komentarza. Więc zamiast „cześć Dorcas,
jak wakacje”, powiedziała pierwszą rzecz, jaka cisnęła jej się
na usta, mianowicie;
- Coś ty z sobą zrobiła? - Słowa Lily, zadziwiająco spokojne, a nawet jakby lekko rozbawione, dało się słyszeć w powietrzu, jeszcze chwilę po tym, jak je wypowiedziała.
Meadowes
tylko uniosła w odpowiedzi brwi i poprawiła się na fotelu, unosząc
wyżej, najwyraźniej bardzo dumna ze swojej nowej fryzury. Która
była – mówiąc eufemistycznie - bardzo oryginalna.
- Właśnie dokonałam samorealizacji. Mój cel życiowy jest już wypełniony. Mieć platynowe włosy, które nie ruszają się kiedy ruszam głową.
Odzyskać
spokój ducha. No pewnie.
***
Brooklynn
Vance siedziała w przedziale sama. Nikogo to specjalnie nie dziwiło;
ludzie po prostu ją mijali, nawet nie próbując się zatrzymać.
Jej też już to nie dziwiło. Osamotniona siadała na posiłkach, na
lekcjach, wieczory też spędzała w pokoju wspólnym, tylko w
towarzystwie swoim i wybranej książki. Nie wynikało to z tego, że
Brook nie lubiła ludzi, czy była nietowarzyska. Ona się po prostu
bała. Kiedy przyjechała do Hogwartu po raz pierwszy, była
zafascynowana. Wychowana w rodzinie półkrwi, była obeznana w
pewnym stopniu z magicznym światem, ale tu było tyle ciekawych
rzeczy... Duchy, nowe lekcje, mówiące obrazy, magia promieniowała
z każdego zakamarka tego zamczyska, które, pomimo przytłaczających
rozmiarów, sprawiało tak przyjazne wrażenie. Szybko okazało się
jednak, że nie dla wszystkich jest to takie ciekawe; niektórzy z
jej rówieśników, niezmiernie znudzeni lekcjami, znaleźli sobie
inne zajęcia. I ona często w nich uczestniczyła.
- Grubaska!
- Trądzikowy potwór!
- Jesteś żałosna, naprawdę żałosna.
- Jak mogli wpuścić coś takiego do naszej szkoły?!
Później
wszystko się zmieniło; schudła, poprawiła jej się cera, włosy
stały się lśniące. A dawni prześladowcy nagle zmienili się w
najlepszych przyjaciół. Jednak gdzieś wewnątrz niej, nadal
siedziały stare lęki. Poczucie upokorzenia i odrzucenia, które
kiedyś towarzyszyło jej codziennie, nie chciało odpuścić i nigdy
nie dawało o sobie zapomnieć tak naprawdę. Przez większość dnia
wszystko było dobrze; uczyła się, jadła, spała, czasem nawet
udawało jej się z kimś porozmawiać. Ale strach ciągle czaił się
gdzieś po powierzchnią jej skóry i przypominał o sobie w najmniej
odpowiednich momentach. Gdyby ktoś ją wtedy dostrzegł, mógłby
stwierdzić, że wyglądała pięknie; silnie i słabo zarazem.
Jednak nikt nie patrzył. Przecież Brooklynn zawsze była sama.
***
- No więc Glizdogon ukradnie miotły... - James spojrzał na przyjaciela, który aż zbladł na myśl o kradzieży.
- Och, wyluzuj, później oddamy. - Potter przewrócił oczami zirytowany.
Blondyn zadrżał, ale nie sprzeciwił się.
- Łapa, odwrócisz uwagę Hagrida.
Remus
siedział i patrzył jak James objaśnia ideę swojego wspaniałego
planu. Jednocześnie zastanawiał się, jak to było, że zarówno
Peter, jak i Syriusz, zawsze go słuchali. On zresztą też; choć
pomysł przyjaciela zupełnie do niego nie przemawiała, był
niezdolny do jakiegokolwiek sprzeciwu. Rogacza po prostu nie dało
się nie posłuchać. Kiedy jednak brunet zwrócił się do niego
poczuł... Wątpliwości? Wyrzuty sumienia? Sam nie wiedział
- A ty, Luniu, pójdziesz razem ze mną. - Lupin zawahał się pod badawczym spojrzeniem ciemnych oczu.
To
kawał, tylko kawał, próbował przekonać samego siebie. Nie robili
nic złego, prawda? W końcu zebrał się na odwagę i prostując
plecy, pokiwał głową. Zupełnie niepotrzebnie. Cała czwórka
przecież wiedziała, że choć mogło na takie wyglądać, to nie
było pytanie. James Potter nigdy nie pytał.
***
Kosmyk
czarnych jak węgiel włosów, miarowo podskakiwał górę z każdym
oddechem właścicielki. Długie, czarne rzęsy, rzucały cienie na
zaróżowione policzki. Śpiąca Emmelina wyglądała jak aniołek.
Dorcas również spała. I choć podczas snu jej włosy rozczochrały
się, lakier nie pozwalał wrócić im do naturalniejszej pozycji, a
kolor farby trochę Lily przerażał, nadal wyglądała całkiem
dobrze. Obie dziewczyny były ładne, mądre i miłe, choć Dorcas
zazwyczaj udawało się ukrywać tę cechę pod grubą warstwą
snobizm i arogancji. A jednak nigdy nie nazywała ich swoimi
przyjaciółkami. Przyjaciel powinien wiedzieć o tobie wszystko i
Lily wiedziała naprawdę dużo o... osobach, z którymi dzieliła
przedział. Emma i Dorcas nie wiedziały o niej prawie nic. I choć
często usychała z tęsknoty za kimś, kto by jej współczuł, kto
by o wszystkim wiedział, kto by wysłuchał, to nie
zamierzała o tym rozmawiać. Z nikim. Nigdy.
Okej, odwołuję. Poprzedni rozdział nie był zapchajdziurą, TO była zapchajdziura. W ogóle nie miałam pojęcia co napisać, daję słowo; jak kiedyś dorwę tę moją wenę to skopię ją równo. Mam nadzieję, że jednak nie dbierzecie tego tak źle, poza tym następny rozdział powiniem być lepszy. Taa, właśnie: powinien, bo jak będzie to nie wiem. No ale nie będę się już żalić. Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
EDIT. No proooszę, komentujcie, to rozdział będzie szybciej ;)
EDIT. No proooszę, komentujcie, to rozdział będzie szybciej ;)