- Blake, Anette. - McGonagall wyczytała pierwsze nazwisko z listy.
Z tłumu
pierwszaków wyszła mała dziewczynka o jasnobrązowych kosmykach i
dygocąc ze strachu usiadła na stołu, pozwalając by połatany
materiał tiary zasłonił ją przed natarczywymi spojrzeniami.
- Ravenclaw! - krzyknęła tiara, a dziecko na miękkich nogach wstało i opadło na miejsce przy stole krukonów.
- Brown, Andrew. - Tym razem podszedł wysoki chłopiec z przydługimi czarnymi włosami i okularami na nosie, które niebezpiecznie przywodziły na myśl Pottera.
- Gryffindor! - Jak na zawołanie ryknęła tiara, potwierdzając przypuszczenia Lily.
Jeszcze
tylko dać temu dziecku miotłę, kolegę, koniecznie bez instynktu
samozachowawczego i za rok Huncwoci będą mieli konkurencję, uznała
- Clarke, Sarah.
- Hufflepuff!
Ceremonia
toczyła się dalej, wszyscy jakby ich ktoś zaczarował, patrzyli na
nauczycielkę transmutacji i nikt nawet słowem nie wspominał o tym
co przed chwilą się tu działo. Przynajmniej tak to wyglądało dla
niewprawnego oka. Ktoś bardziej spostrzegawczy, zwróciłby uwagę
na obłęd, czający się w oczach pozornie wlepionych w profesor
McGonagall, co odważniejsi wymieniali ukradkowe szepty, a nie
zabrakło i takich, którzy nie zerknęli, choćby przelotnie, na
drzwi jakby wyczekując ponownego wejścia Huncwotów.
- Ellison, Parker.
- Ravenclaw!
Nauczyciele wyglądali jednak na zdesperowanych by nic więcej nie
zakłóciło uczty. Rzecz jasna nikt nie miał zamiaru się
sprzeciwiać, zadowolili się więc ledwie słyszalnym mamrotaniem
zamiast otwartej rozmowy, niewerbalnie postanawiając poczekać z
plotkowaniem do nocy. I kiedy tak wszyscy rozmyślali nad występem
jakim uraczyła ich słynna czwórka, tylko nieliczni zadali sobie
trud dokładniejszego przeanalizowania, czy choćby wysłuchania,
ostrzegawczych słów tiary. Tak oto Huncwoci odwrócili uwagę
młodych Hogwartczyków od jednego z pierwszych sygnałów
zbliżającego się niebezpieczeństwa. Lily zrozumiawszy,
przynajmniej mniej więcej, o co chodzi w piosence, czym prędzej
spojrzała na stół Slytherina. Może i było to nieco krzywdzące,
tak od razu oskarżać o wszystko Węże, bądź ich rodziny,ale,
podobnie jak kilkunastu innych uczniów (za mało by nauczyciele się
przejęli, ale wystarczająco dużo, by przekonać ją że ma rację),
nie mogła przegapić nie tak znowu ukradkowych uśmiechów, czy
mocno niedyskretnych parsknięć, wymienianych uczniów domu
Salazara. Mogła się założyć, że taki choćby Avery czy Rosier
całkiem sporo o wszystkim wiedzą, lub przynajmniej podejrzewają. A
to z kolei oznaczało... Przeniosła wzrok na wysokiego,
czarnowłosego chłopaka, siedzącego najbliżej drzwi. O ile
orientowała się w ślizgońskiej hierarchii (a dzięki Severusowi
orientowała się dość dobrze), w Slytherinie Evan Rosier był
nieco mroczniejszą wersją James'a Pottera. Tak więc łatwo dawało
się wysnuć, że im siedzisz dalej od Evana, tym niższy szczebelek
drabiny społecznej zajmujesz. To zresztą zabawne jak te dwa różne
domy, potrafiły w takich rzeczach być zupełnie takie same. Jej
przyjaciel, z uporem godnym lepszej sprawy, tkwił od dawna na końcu
stołu, nie chcąc choćby zbliżyć się do środka, czyli najbliżej
śmietanki towarzyskiej, zupełnie ignorując wszystkie szepty na
swój temat. Twierdził bowiem, że o wiele bardziej zajmuje go
problem coraz niższej prekfencji wśród sklątek tylnowybuchowych,
za każdym razem zamykając tym sposobem dyskusję (nie, żeby go za
to nie podziwiała; ona razem z przyjaciółkami siadała dokładnie
pomiędzy środkiem, a końcem mebla, starając za wszelką cenę się
nie wychylać, bo, pomimo wszystkich starań, nie mogła uodpornić
się całkowicie na zdanie obcych) Z racji jego, hm, „trudnego”
charakteru i „niewłaściwego” pochodzenia, nikt nie powierzyłby
mu żadnych sekretów, wiedziała o tym. Miała tez jednak pewność,
że kiedy coś bardzo go zainteresuje, nie ma siły, która
powstrzymałaby go przed zgłębieniem sekretu. A jeśli mogła coś
wydedukować z tego zwykle nieprzeniknionego, czarnego spojrzenia,
które teraz dziwnie często wracało do Rosiera, to to, że ta
sprawa pochłonęła go już całkowicie. Tak, to świetny powód
żeby się pogodzić, bo przecież ciągle była na niego zła,
pomyślała, po czym zalała ją nagła fala optymizmu. Pogodzi się
z nim, razem pośledzą ślizgonów...Tiarze pewnie nie chodziło o
nic groźnego, więc bez przeszkód dowiedzą się co knują Węże,
pośmieją się razem, wszystko wróci do normy. Wyprostowała się
na siedzeniu i, po raz pierwszy od dobrych kilku godzin, uśmiechnęła
się, ignorując zdziwione spojrzenie Emmeliny. Przyciągnęła
spojrzenie bruneta, który z wahaniem odwzajemnił uśmiech. Może
ten rok da się jeszcze uratować?
***
- Umbridge, Chlorissa.
- Slytherin.
Alicja powiodła
wzrokiem po gryfonach zgromadzonych przy stole; uroczystość trwała
już decydowanie za długo, a jeszcze nie podali nawet jedzenia.
Zapowiadał się naprawdę nudny wieczór. No, przynajmniej dopóki
nie zakradną się do dormitorium chłopaków. Do tego czasu, skazana
była na apatyczne grzebanie widelcem w talerzu. Siedząca obok niej
Marlene zdawała się nie mieć takich problemów, gawędziła
właśnie z jakimś chłopakiem, który wpatrywał się w jej
przyjaciółkę jakby nigdy nie widział nic piękniejszego. Co
oczywiście mijało się z prawdą, gdyż nawet ona, traktująca
McKinnon jak coś w rodzaju przyszywanej młodszej siostry, musiała
przyznać że nie była żadną pięknością. Owszem, dziewczyna
miała ładne oczy, niezłe włosy i gładką cerę, ale to plasowało
ją tylko trochę powyżej przeciętnej. Prawdziwym atutem szatynki
była jej osobowość; jako prawdopodobnie jedyna osoba na całym
świecie, potrafiła usiąść Syriuszowi na kolanach i sprawić, że
się przez to zarumieni. Była najbardziej szczerym, bezpośrednim i
jowialnym człowiekiem jakiego Alicja znała, co sprawiało że
chłopcy lecieli do niej jak muchy do miodu. Czasem jednak trochę ją
to irytowało, zwłaszcza kiedy, tak jak teraz, potrzebowała z kimś
porozmawiać, choćby tylko dla zabicia nudy. Westchnęła i jeszcze
raz powiodła wzrokiem po zebranych, zatrzymując się na co
ciekawszych widokach. Jedna z siódmoklasistek, do zeszłego roku
ponura miłośniczka gry w gargułki, nieznana Parksównie z imienia,
przefarbowała się na czarno, a jej szyję zdobił skórzany
naszyjnik z kolcami. Boris Michalsky, z jej roku, dotychczas
niedorobiony amator gry na skrzypcach najwyraźniej odkrył znaczenie
słów „słońce” i „siłownia”, bo zmienił się prawie nie
do poznania. Poczuła jak krew zaczyna szybciej krążyć, a jej ręka
niemal odruchowo, kokieteryjnym gestem odrzuciła włosy na plecy. Ta
uczta ma jeszcze szansę zmienić się
w coś ciekawego
uznała, i już miała odezwać się do chłopaka, kiedy jej uwagę
przyciągnął nagły ruch, gdzieś po jej prawej. Zauważyła Dorcas
Meadowes z tymi jej wyjątkowo mało gustownymi, platynowymi kudłami,
obok niej siedziała Emmelina Vance, jedna z byłych Syriusza, a
najbardziej z boku... Alicja otworzyła szerzej oczy. To była Lily
Evans, ale w niczym nie przypominała tej Lily z zeszłego roku. Jej
włosy, wcześniej krótkie kosmyki w odcieniu marchewki ściemniały
do ślicznego rudobrązowego odcienia i sięgały jej teraz za
ramiona, piegi jakimś cudem znikły, a tych parę na policzkach było
ledwie widocznych. Również jej figura zrobiła się jakaś
bardziej, hm... Dziewczęca? Szturchnęła Marlene w ramię i
pokazała na dziewczynę. Szatynka posłała jej urażone spojrzenie,
po czym wzruszyła ramionami i chciała powrócić do flirtowania,
kiedy Alicja szturchnęła ja jeszcze raz, mocniej.
- Co do...?!
- Ćśś, patrz! - Szepnęła w odpowiedzi blondynka.
McKinnon
spojrzała... I natychmiast otworzyła usta ze zdziwienia. Evansówna
zawsze była kwalifikowana do tych ładnych, acz zbyt dziecinnych
dziewczyn, które rzadko kiedy pokazują się na imprezach czy
meczach. W dodatku większość czasu spędzała w bibliotece, co
dawało jej łatkę „kujonicy” przekreślając jakiekolwiek
szanse na sukces na polu towarzyskim. Teraz jednak sprawa wyglądała
inaczej, Alicja była pewna że Lily jest co najmniej tak samo ładna
jak ona, jeśli nie bardziej. Z jednej strony, Evans robiła jej
konkurencję, ale z drugiej... Poczuła jak usta rozciągają jej się
w uśmiechu, z drugiej strony teraz nie będzie aż tak nudno. W
gruncie rzeczy, mogło być całkiem ciekawie. Jakby postanawiając
nagrodzić ją za tę myśl, na stole zmaterializowały się właśnie
potrawy, a wszyscy zajęli się jedzeniem. Tak, będzie całkiem
ciekawie.
***
Albus Dumbledore z
lekkim rozbawieniem, wymieszanym z odrobiną niepokoju patrzył na
tłum zgromadzony przed jego biurkiem. Gabinet dyrektora, choć
słusznej wielkości, z racji stopnia zagracenia rzadko miał okazję
mieścić aż tyle osób naraz. W tej chwili znajdował się tu ich
tuzin, czyli o jedenaście więcej niż zazwyczaj. Naturalnie, nie on
był osobą zwołująca zebranie, ale jak to czasem bywa, kiedy jedna
osoba się odezwała, inni poszli za nią. Prosto do jego gabinetu,
bo gdzież by indziej? Jak można się spodziewać, pytaniom nie było
końca, za to nikt nie chciał zająć stanowiska w tej rzeczywiście
ważnej sprawie.
- Gdzie jest Cassandra?
- A po co ci ona?! Zapytaj lepiej, gdzie Minerwa?
- Proszę wszystkich o spokój, profesor Trelawney postanowiła udać się na spoczynek do swojej wierzy, natomiast profesor McGonagall przebywa w tej chwili ze swoimi podopiecznymi.
Słowom
dyrektora, niosącym się po zagraconym pomieszczeniu, towarzyszyły
gorączkowe i wcale nie cichnące szepty nauczycieli. Widok tak
rozluźnionego Albusa Dumbledore'a nie był niczym szczególnym, ale
też rzadko dochodziło do podobnych incydentów, do których, według
kadry nauczycielskiej, należało odnosić się z większą powagą.
Naturalnie, całkowity spokój, biorąc pod uwagę liczbę dzieci i
nastolatków zamieszkałych w zamku, był niemożliwy do osiągnięcia,
ale profesorom zawsze udawało się jakoś utrzymywać względny
ład. Sielanka skończyła się kiedy, kilka lat temu, jakiś
przewrotny pomysł losu przygnał tutaj pewne cztery małe demony o
niesamowitej inteligencji i z głowami pełnymi niesamowicie głupich
pomysłów. Dziwnym trafem, z wiekiem ich inwencja zdawała się
wcale nie maleć, przeciwnie, z roku na rok chłopcy zyskiwali na
doświadczeniu, tak więc żarty robiły się coraz bardziej
wyrafinowane. O ile oczywiści doprawienie wszystkim ślizgonom
świńskich uszu i ogonów, co miało miejsce w pod koniec czwartej
klasy, można uznać za takowe. W porównaniu jednak z wysadzeniem
toalety w klasie pierwszej, był to naprawdę efektowny pokaz.
Najbardziej fascynującą rzeczą nie były jednak używane przez
gryfońską czwórkę czary, ale to, że w większości przypadków
wszystko uchodziło im płazem. Przeważnie znajdował się ktoś
gotów poświadczyć o ich niewinności, gorąco zapewniając o
całodzienny pobycie w Pokoju Wspólnym czy spożywanym razem
posiłku. Nauczyciele musieli pogodzić się z faktem, że gdy
chodziło o Huncwotów, jak ich z czasem zaczęto nazywać, wszyscy
uczniowie (prócz, rzecz jasna, ślizgonów) stali za nimi murem. Nie
mogli też nie zauważyć zdolności jakie przejawiali podczas lekcji
i to przy prawie zerowym wysiłku. Wszystkie te rzeczy, uczyniły z
czterech, na pierwszy rzut oka zwyczajnych chłopców, coś w rodzaju
elity, do której każdy chciał należeć. Tym razem jednak
stanowczo przesadzili. Do tej pory bowiem, jeszcze nigdy nie narazili
żadnego z uczniów na bezpośrednie niebezpieczeństwo. A to, w
opinii wielu, wymagało odpowiedniej kary.
- Hagridzie, ale jak oni to zrobili? - Robert Larrabee, uczący mugoloznawstwa, niepewnie zerknął na gajowego, który nadal złowieszczo mamrotał pod nosem. - Przecież to tylko czwórka chłopców, dzieci jeszcze!
Mężczyzna
pociągnął z kufla solidny łyk, otarł usta rękawem i czkając
zwrócił się do nauczyciela.
- Jakie tam dzieci, szarlatany jedne! Przechytrzyli hik! mnie, Black, ten wysoki, powiedział mi że hik! widział jak jakiś chłopaczek wchodzi w powrotem do pociągu, i tego, no, rozumie pan, musiałem iść sprawdzić, bo a nuż by utknął, rozumie profesor...
- Hagridzie, może wystarczy już tego wina? - Przerwał mu Slughorne.
Mężczyzna
spojrzał nań ostro, aż Stary Ślimak stropił się i momentalnie
wbił wzrok w podłogę.
- I... na czym to ja? A, tak, wtedy ta dwójka, Lupin i Potter, hik! powiedzieli mi, że popilnują dzieciaków, żebym mógł sprawdzić. To ja poszedłem do tego pociągu, a wtedy Pettigrew, ten mały taki, zamknął drzwi i pobiegł! A kiedy się hik! wydostałem, to cholibka, puściutko było. Tom pobiegł do zamku... - przerwał na chwilę by zaczerpnąć kolejną porcję wina, a zgromadzeni w pokoju nauczyciele jak jeden mąż zadrżeli wyobrażając sobie przerażający obraz w postaci biegnącego Hagrida. - A resztę już znacie. - Dokończył, po czym zupełnie nagle zachichotał.
- To mnie chłopaki wrobili! O cholibka! - Zatoczył się, zahaczając prawą dłonią o kielich.
Kufel, w którym
została jeszcze słuszna porcja wina, potoczył się po stole, a
następnie z brzdękiem spadł na podłogę, pozostawiając za sobą
coś w rodzaju ścieżki z karminowego płynu. Gajowy parsknął zbyt
głośnym, typowym dla pijanego śmiechem i stało się aż nazbyt
oczywiste, że wypite przed chwilą wino nie było jego pierwszym
tego wieczoru. Profesor Sinistra pospieszyła pół olbrzymowi na
pomoc, ale uprzedziła ją wyciągnięta dłoń dyrektora.
- Zostań tutaj, Auroro, ja odprowadzę Hagrida. - Polecił Dumbledore, ujmując wielką rękę gajowego.
- Ale co z tymi gryfonami? - Wyrwał się Herbert Beeery, nauczyciel zielarstwa.
- Prawda. - Dyrektor z zadumą pokiwał głową. - Cóż, osobiście jestem zdania, że to do Minerwy należy karanie jej wychowanków, nie sądzicie? Możecie być pewni, iż zostaną oni stosownie ukarani,
Uśmiechając się
uspokajająco, jakby był jedynym dorosłym w pomieszczeniu pełnym
pełzających dzieci, wyszedł z pokoju razem z olbrzymem.
Nauczyciele popatrzyli po sobie zdezorientowani, słuchając
jednocześnie stopniowo cichnącego śmiechu gajowego; wszyscy byli
świadomi obecności ostrej nuty w głosie dyrektora.
- Czyli ci chłopcy nie zostaną ukarani? - Oburzyła się Sinistra - Toż to zwykła bezczelność z ich strony! Hagrid jest pracownikiem szkoły i należy mu się szacunek, a te dzieci...! Potter i Black, mogłam się spodziewać, oni nie mają szacunku do nikogo, ani do niczego. Trzeba ich jakoś nauczyć posłuszeństwa, a wy wszyscy im pobłażacie.
Odpowiedziała jej
cisza pełna poczucia winy. Profesor Vector i profesor Binks
wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- Nie słuchałaś Auroro? Minerwa da im nauczkę. - Usprawiedliwiła się Septima.
- Mimo wszystko jest ich opiekunką, a jeśli będzie dla nich za łagodna? To im nie może ujść płazem. Trzeba uzgodnić z Minerwą rodzaj kary – Stwierdził Robert Larrabee, nauczyciel mugoloznawstwa.
- Doprawdy? Zdawało mi się, że to ty przed chwilą twierdziłeś, „Że to tylko dzieci!” - Zadrwiła Bathsheda Babbling, ucząca starożytnych runów.
- To było zanim Hagrid opowiedział nam o tym... O tym precedensie! Gdyby moi ślizgoni zrobili coś takiego...! Pewnie chcielibyście ich wszystkich wyrzucić – Poparł Larrbee'ego Slughorne.
Profesorowie po raz
kolejny zamilkli w duchu przyznając mu rację.
- Różnica polega na tym, że wychowankowie Minerwy chcieli zrobić kawał. Dzieci są całe, prawda? Gdyby zabrali je ślizgoni, teraz nie byłoby czego zbierać.
Wszyscy drgnęli i
odwrócili się by spojrzeć na mężczyznę, który wypowiedział te
słowa. Wysoki blondyn stojący w rogu mierzył ich drwiącym
spojrzeniem.
- Nie ma pan pojęcia o czym mówi! Przyjechał pan dopiero dziś i nie wie co oni potrafią zrobić.
Wśród nauczycieli
przeszedł szmer poparcia dla mistrza eliksirów; jedynie Bathsheda
patrzyła na nowego nauczyciela OPCM'u z uznaniem.
- Dosyć tego! - Dobiegło od strony drzwi.
Wykładowcy raz
jeszcze odwrócili się na pięcie; ktoś mógłby stwierdzić, że
to szalenie zabawne, widzieć prawie całe grono pedagogiczne
Hogwartu, odwracające się to w jedną, to w drugą stronę, jak
marionetki na sznurkach. Tym razem wszyscy stali zwróceni w stronę
zdrowo wkurzonej Minerwy McGonagall. Twarz kobiety niczego nie
wyrażała, a oczy pozostały chłodne. Jedynie po mocno zaciśniętych
ustach można było poznać jak bardzo jest rozeźlona; nauczycielka
transmutacji znana była na cały Hogwart ze swoich ciętych ripost,
które nie jedną co wrażliwszą osobę doprowadziły do płaczu.
Jeśli więc rezygnowała z użycia jednej z nich to oznaczał, że
najzwyczajniej bała się stracić nad sobą panowania.
- Aż tak źle, Minerwo? - Zapytał Slughorne współczującym tonem. - Naturalnie, nie spodziewałem się niczego innnego...
- Dość, Horacy! - Przerwała brunetka. - Moi uczniowie będą odrabiać swój szlaban codziennie po lekcjach do końca tego miesiąca. Ponadto – podniosła głos, starając się przekrzyczeć protesty. - stwierdziłam, że nie odejmę punktów, jako iż ta sytuacja miała miejsce jeszcze przed formalnym rozpoczęciem roku.
Mówiąc to,
uśmiechnęła się lekko, prawie niezauważalnie, ale kilka sekund
później znów przywołała na twarz surową maskę.
- I nie życzę sobie żadnych sprzeciwów, to moi wychowankowie i mam prawo ukarać ich tak jak ja chcę. To wszystko, koniec zebrania. - Delektując się ciszą, jaka nastała po jej słowach, obróciła się na pięcie i wyszła.
Członkowie kadry
nauczycielskiej stali jak skamieniali, właśnie cały ich bunt
został stłumiony w zarodku. I choć żaden z nich tak naprawdę nie
kwestionował decyzji Minerwy, to jakoś nikt nie mógł powstrzymać
myśli, że zostali przechytrzeni przez czwórkę małolatów. Po raz
kolejny.
***
- Dlaczego to musi być u Filcha? - Jęknął zrozpaczony Peter. - On mnie nienawidzi odkąd zamknąłem panią Norris w bibliotece na całą noc, pamiętacie? Łaził za mną i syczał „Dopadnę cię Pettigrew” przez cały miesiąc! Jestem pewien że sobie nie podaruje i doda mi roboty.
- Przecież to tylko miesiąc, poza tym, pomyśl ile skonfiskowanych rzeczy mógłbyś zwinąć – zasugerowała Marlene.
Całą szóstką
siedzieli w dormitorium Huncwotów i rozmawiali o wakacjach. A
przynajmniej w założeniu o tym mieli rozmawiać. Prawdę mówiąc
wszyscy wiedzieli z nadsyłanych listów, jakie niesamowite miejsca
zwiedzili James i Alicja, znali szczegóły tortur jakimi były
lekcje etykiety Syriusa i wiedzieli o każdym chłopaku z jakim
spotykała się tego lata McKinnon. Tak więc ten temat szybko się
wyczerpał, zastąpiony narzekaniem na zadane szlabany. Marlene i
Alicja wychodziły ze skóry żeby podnieść chłopaków na duchu,
zżerane przez poczucie winy, w końcu kazali im zostać na
korytarzu, biorąc na siebie całą winę.
- Właśnie Pete, ja będę musiał pastować wszystkie ukradzione miotły. Codziennie! - Poskarżył się Remus.
- Nie przesadzaj, to nie tak źle. Będziesz miał do pomocy Syriusza - Pocieszyła go Parks.
Chłopak schował
twarz w dłoniach, a ona po chwili zdała sobie sprawę ze swojego
faux pas, no tak, Syriusz i pomoc. A przynajmniej myślała że
o to chodzi, dopóki Lupin nie wyjaśnił:
- Alicja, to były miotły ślizgonów.
Zapadła pełna
współczucia cisza przerywana jedynie cichymi usprawiedliwieniami
Petera, odpowiedzialnego za kradzie... Hm, pożyczenie mioteł. Nagle
odezwał się Syriusz:
- To te miotły serio się pastuje?
Wszyscy wybuchli
śmiechem, a gdy po dobrych kilku minutach zapadła cisza James
pokręcił z rozbawieniem głową.
- A myślałeś że jakim sposobem działają cały czas tak samo dobrze? - W jego głosie słychać było rzeczywiste zainteresowanie.
- Bo ja wiem? Chyba że to jakaś struktura drewna... - Wzruszył bezradnie ramionami i nadąsał się, kiedy jego słowa wywołały kolejną salwę śmiechu.
- Oj, stary, nie chciał bym być u ciebie skrzatem domowym – stwierdził z prostotą James. - Ale mnie nie pobijecie. Dostała mi się łazienka Jęczącej Marty.
Wszyscy wybałuszyli
na niego oczy, ale nikt nic nie powiedział.
- Nie.
- Zalewasz.
- Kłamiesz, Potter.
Rogacz z dumą
pokręcił głową, a na jego usta wpełzł diaboliczny uśmiech.
- Więc dlaczego jesteś taki zadowolony? - Zapytała Marlene.
- Och, McKinnon – Westchnął jakby zawiedziony tym, że się nie domyśla. - Przecież to łazienka dla dziewczyn.
Jego słowa
wywołały jeszcze większe rozbawienie, a żaden z chłopaków nie
śmiał już nawet narzekać na swoją karę. Wiedzieli że James'owi
dostało się najgorsze, choć starał się to ukryć. McGonagall
najwyraźniej doskonale wiedziała kto tutaj grał pierwsze skrzypce.
I postarała się o adekwatną do jego czynu karę. W tamtej chwili
każdy z nich - wbrew wszystkiemu co zwykle myśleli - cieszył się,
że nie jest Potterem. Czasem przywództwo to ciężka sprawa.
***
Dziesięć minut.
Tyle Lily potrzebowała by na nowo zadomowić się w dormitorium.
Ułożyła ciuchy w szafie, książki położyła na biurku,
kosmetyczka i budzik powędrowały na szafkę nocną. Teraz, po
długiej i odprężającej wizycie w łazience prefektów, siedziała
na łóżku szczotkując włosy i przeglądając jedną z książek,
rozkoszując się uczuciem błogości, jakie zawsze wywoływał w
niej zamek. Jej współlokatorki dawno już usnęły, ale mimo że
zbliżała się już północ, a oczy same jej się zamykały, nie
chciała iść jeszcze spać. Miała świadomość, że od jutra
będzie musiała rzucić się w wir nauki i zadań domowych, tak więc
czuła potrzebę poświęcenia jeszcze choćby kilku minut dla
siebie.
- Lily.. śpij – wymamrotała Emmelina, żeby następnie schować twarz w poduszkę.
Evansówna
spojrzała po raz kolejny na zegar, przeżywając mały wstrząs,
kiedy okazało się, że jest za dwie dwunasta. Szepnęła „Avis”,
odłożyła książkę na stolik i wpełzła pod kołdrę. Zasnęła
momentalnie, nie zauważając brązowowłosej postaci, która pięć
minut po północy wślizgnęła się do pokoju. Ani badawczego
wzroku dziewczyny, skierowanego na jej łóżko.
No to jest rozdział, po trzech tygodniach opóźnienia, niesprawdzony, ale za to prawie dwa razy dłuższy niż ostatni. Uwaga, uwaga, nareszcie jesteśmy w Hogwarcie! Tak, ja też się cieszę, bo miałam już z lekka dosyć takiej ciągnącej się akcji. Tak na koniec mam do was prośbę: jeśli przeczytaliście zostawcie po sobie komentarz, wystarczy mi jedno słowo, nawet jedna literka, bylebym wiedziała że jesteście, a nie uciekliście, zniechęceni moimi wakacjami
Pozdrawiam!
Super, że napisałaś! :D Tak w skrócie: piszesz bardzo ciekawie, barwnie opisując każde wydarzenie; szybko i przyjemnie czytało mi się te rozdziały, czasem coś nie grało, ale to takie małe drobnostki. Ogólnie to naprawdę super :) Tylko takie pytanko, napisałaś Cassandra Trelawney? Czy to może rodzinka Sybilli? ;)
OdpowiedzUsuńP.S. Dziękuję za komentarz u mnie :D
Dzięki ;)
UsuńJak coś nie grało to mów, nie krępuj się, postaram się poprawic. Cassandra to jej praprabaka jak przeczytałam w książce
Dzięki za komentarz
JA JESTEM :D Z resztą, chyba niczego innego się po mnie nie spodziewałaś :D
OdpowiedzUsuńZnalazłam parę rzeczy, które się rzuciły w oczy (oczywiście, jak nie sprawdzałaś, to Ci mogło umknąć, wiadomo), także wypiszę Ci, to może będziesz miała mniej roboty później przy ewentualnym sprawdzaniu:
Gargułki -> Gargulki
wierzy -> wieży
Slughorne ->Slughorn
Binks -> Binns
Pewnie Word Ci to zrobił, bo mnie często takie numery odwala, niestety :<
Było trochę interpunkcyjnych niedociągnięć, ale ja tam się nie znam na interpunkcji, moje przecinki to induwidualiści, także teges.
Rozdział wyszedł super, poważnie. Wyłapałam parę takich smaczków, którymi koniecznie muszę się podzielić :D
Raz - Sarah Clarke - nie wiem, czy to przypadek, ale tak się nazywa autorka bardzo dobrych, potterowskich na dodatek, fanartów :D Jedna z moich ulubionych, btw, szerzej znana jako MadCarrot albo Viking Carrot.Także mordka mi się ucieszyła na jej widok :D
Zakładam, że dziewczynka o nazwisku Umbridge, to była ta ropucha, która działała na nerwy Huncwotom, prawda? xD
Dalej: Marlena jest super :D Wiesz, że ja kocham Marlenę (albo nie wiesz, a jeśli nie wiedziałaś, to już wiesz :D) i wcale się na tej twojej nie zawiodłam - to jest, może jest trochę inna niż moja, ale naprawdę mi się podoba :D
Alicja... Cóż, spotykam się ostatnio w wielu fanfikach, w tym u Ciebie, z Alicją-duszą towarzystwa, która może wybierać i przebierać w chłopakach. Ja jakoś nigdy nie myślałam o niej w ten sposób, ale okropnie tego żałuję - przedstawienia takie jak twoje zaczynają mi tworzyć nowy headkanon, także kolejny wielki plus :D
Pijany Hagrid to po prostu mistrzostwo xD Z resztą, Drops też wychodzi Ci bardzo przekonująco, dużo lepiej niż mnie ;_; (jeszcze nieopublikowane rozdziały) Niełatwo jest w sumie opisać go tak, by trzymać się jego portretu z książek, także naprawdę chylę czoła, że Ci się udało, bo mnie tak dobrze nie poszło.
McGonagall jest super badassem! :D Też udała Ci się tutaj perfekcyjnie po prostu, zawsze ją sobie tak wyobrażałam, jako kobietę-ripostę, nieznoszącą sprzeciwu i stanowczą, ale stojącą murem za swoimi uczniami, chociaż na pewno im nie pobłażającą na jakąś zatrważającą skalę (chodzi mi tutaj oczywiście o ciężkie roboty, na które zostali skazani Huncwoci xDDD)
Okropnie też mi się podobało spojrzenie na Lily okiem Alicji. Ładny fragment, ot, tyle.
No i na widok słów EVAN ROSIER rozjarzyła mi się mordka :D Niby nic, z resztą widzę, że w ogóle go sobie wyobrażasz z wyglądu inaczej niż ja, ale i tak - masa radości :D
A i jeszcze miałam wspomnieć o tym nowym nauczycielu - DAMN, czuję, że szykuje mi się nowy fikcyjny mąż :D Wysoki blondyn o drwiącym spojrzeniu, jak widać mający na tyle pewności siebie żeby wyskoczyć ze swoją odmienną opinią przy wściekłym stadzie nauczycieli - damn, jeszcze niech usłyszę o niebieskich oczach i padam mu do stóp :D Boże, nie powinnam o tym gadać, powinnam Ci komentować tekst, a nie nauczyciela OPCMu xD
Rozdział bardzo udany, jak mówiłam, no i super, że taki długi :D Ale kobieto, czy ja muszę mówić jeszcze raz jak ja się piekielnie cieszę, że jednak porzuciłaś pomysł usunięcia bloga i piszesz dalej? :3 Otóż wiedz, że okropnie się cieszę, poważnie. Nawet jak masz zastój twórczy, to nie przejmuj się tak bardzo - zwykle mija :) DAAAAMN JAK JA SIĘ CIESZĘ <3
Przepraszam za nieogarnięty komentarz, ale jestem dzisiaj trochę roztrzepana, także mogło mi to wyjść trochę chaotycznie, ale mam nadzieję, że da się to przetrawić ;_;
Pozdrawiam serdecznie
Freyja
Raczej nie, poza tym, bez Ciebie to już nie byłoby to samo ;)
UsuńMój Word żyje swoim życiem, a ja nie umiem z tym nic zrobić, ale postaram się to poprawić. Co do interpunkcji... Pożal sie Boże, jestem w tym beznadziejna i kropka, choć i tak jest lepiej niż pare lat temu.
Sarah Clarke, tak czytałam pare ff tej pani i mam nadzieje że sie o to nie obrazi ^^
Umbridge i Ropucha to dla mnie synonimy ;) Tak, to sie wyjaśni ciut pózniej.
Wiem, ja też ją kocham, a moja faktycznie nie jest taka jak ta u Ciebie, ale też będzie "żywiołowa".
Nie przepadam za Alicją-szarą-myszką i moja taka nie bedzie. Poza tym, jako przyjaciółka huncwotów nie może być nieśmiała.
Mówisz? Bo ja co do trzmiela i McDyrki nie byłam przekonana także cieszę się że mi wyszło.
Ach, po przeczytaniu Twojego ff, stwierdziłam że nieważne co zrobię, Rosier musi być ;)
Nawet jeśli bedzie inny niz u Ciebie i wierz mi, nie chodzi mi tylko o wyglad, ale o tym pózniej.
A ty skąd wiesz że będzie miał niebieskie oczy? Gadaj zaraz! xD
To ni
To nie tak że chciałam usunąć, ale zastanawiałam sie nad rozpoczęciem od początku a potem przez chwile myślałam ze może by usunąć... Potem jednak mi przeszło bo, jak widać, nie potrafię długo nie pisac.
UsuńNo i bardzo dobrze, że Ci ten pomysł przeszedł, bo mnie by serduszko pękło ;p
UsuńA widzisz, to my chyba o innych Sarah Clarke mówimy, bo ta którą ja znam tylko rysuje - albo coś mnie w Internetach ominęło, bo tak też mogło być? *.*
Ja za interpunkcję nie ganię, moja jak mówiłam leży i kwiczy :< Także nie mam prawa.
Uhuhu, na wszystko poczekam :D
Co do Alicji to w sumie racja - damn, naprawdę jakoś nigdy jej nie widziałam nawet jako przyjaciółki Huncwotów, raczej jak jakąś dalszą znajomą - będę musiała przewartościować headkanon :D
Owszem, mówię - wyszli Ci idealnie. Aż wstyd mi będzie teraz pokazać swoich ;p
CZUJĘ SIĘ ZASZCZYCONA <3 Nawet jeśli Twój Rosier będzie inny - byłoby nudno, jakby wszyscy byli tacy sami, nie? :D
Będzie miał? :D Och damn, och damn, naprawdę wyczuwam nowego husbanda (ostatnio Sabinne zafundowała mi dwóch, macie rozmach, serio xD). Tak się okropnie jaram nordycko wyglądającymi facetami że łoooo <3 A tak tylko btw, to mój nauczyciel OPCMu w klasie siódmej też będzie tak wyglądał, także teges xD Znaczy był zaplanowany wcześniej, ale zwracam tylko uwagę na to, że np. u Sabinne jej nauczyciel też tak wygląda (z resztą, jak się okazało, i u mnie i u Sabinne on będzie/jest aurorem ;_; Tylko Sabinne wygrała, bo ma Szweda <3), więc kurna, widocznie coś w tym jest xD
No i ja się cieszę, że nie potrafisz :D Mam nadzieję, że takie rzeczy nie będą Ci już więcej przychodziły do głowy ;p
To chyba faktycznie o innych, bo moja tylko pisze (pisała?) niemiecki fick o HP.
OdpowiedzUsuńPrzewartościuj bo będzie pojawiać dość często ;)
Twoi na pewno będą super, nie wyobrażam sobie żeby mogło być inaczej, ale cieszę się że przypadli Ci do gustu.
Oj, będzie się różnił, wierz mi. I nie tylko z wyglądu, acz ta cecha najbardziej dla niego typowa wyjdzie na jaw dopiero gdzieś tak w szóstej klasie.
Tak, bedzie miał, ale nie jestem pewna czy jego charakter Ci się spodoba. Prawy pan auror to na pewno nie bedzie ;P
Ja tez mam taką nadzieję bo nic mnie bardziej nie jara (może oprócz rachunku rachunku rożniczkowego odkąd to rozkminiłam, ach ja - kujon matematyczny!) i mam wrazenie że "odżyłam" odkąd znów piszę.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńU, to już na pewno - moja szanowna pani Clarke jest australijką i po niemiecku nie szprecha raczej. Ja z resztą też ;_;
UsuńA, wiesz, zobaczymy - wiadomo, każdemu jedni idą lepiej, a inni gorzej, a pewnych rzeczy się nie przeskoczy.
Hm, to mnie zaciekawiłaś. Mojego Rosiera wykreowała właśnie MadCarrot aka Sarah Clarke, i Boże, nosze go w głowie już ładnie cztery lata, także ciekawie będzie skonfrontować tę wizję z jakąś odmienną :D
Miałam nie pisać tego publicznie, NIGDY, chyba że na tumblrze, bo tam się gorsze rzeczy zdarzają, ale już niech stracę. Powiem Ci tak - mój totalnie najgorszy fetysz to aryjscy esesmani. Oczywiście nie tak na poważnie, w sensie, że to naprawdę okropne co robili i to właśnie przez to tak okropnie mi głupio, bo ja naturalnie tego nie popieram w żaden sposób (ale to nie miejsce, żeby się nad tym rozwodzić, szczególnie że ja jak zacznę gadać to już nie skończę), ale mówię tylko o względach estetycznych: nie ma dla mojego oka nic lepszego niż nordycka (albo aryjska, jak kto woli, bo to przecież to samo) uroda + piękne (co by nie rzec) mundury Trzeciej Rzeszy + drań w tym mundurze. Więc nie wiem, czy jesteś w stanie swoim Blondasem to przebić, żeby zniesmaczyło mnie bardziej niż mój gust w tej kwestii ;_; Zniosę wiele :D
To widzę mamy kolejną rzecz, przez którą możemy sobie podać rękę :D To jest, ja matmy może nie kocham tak mocno jak fizyki (a wszyscy mi przez to wytykają, że jestem kretynką, bo fizyka mi idzie dobrze, ale do matmy mam naprawdę dryg), bo jest dla mnie zbyt teoretyczna, ale na lekcjach nudzę się jak mops (szłam indywidualnym tokiem w gimnazjum, więc po prostu jako że byłam sama zdążyłam sporo materiału z liceum przerobić) i trzaskam sobie zadanka na pochodne i granice funkcji (funkcje to jest chyba jedyny dział, który naprawdę szczerze wielbię :D) :D No chyba, że mamy akurat kombinatorykę, to leżę i płaczę z żalu nad swoim brakiem jakichkolwiek umiejętności w tej kwestii ;_; Także to miło zobaczyć, że nie tylko mnie kręcą takie dziwne rzeczy :D
W każdym razie naprawdę - trzymaj Ty się dziewczyno pisania, i dawaj nam, czytelnikom, radość <3
A w ogóle to sory za robienie syfu w komentarzach ;_;
Cieszę się, że wróciłaś i nie usunęłaś jednak bloga.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle super. Teraż Hogwart, więc liczę na to, że akcja się jeszcze bardziej rozkręci.
Zaciekawiło mnie to, że nasza fantastyczna czwórka ćwioków nie poznała naszej Lilki, dlatego że się zmieniła. Na to bym nie wpadła.
Również ciekawi mnie to, kto wszedł do dorminatorium i co z tego wyniknie.
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i życzę jak najwięcej weny.
Pozdrawiam :)
Tosh
Ja też ;)
UsuńNo, może nie tak od razu rozkręci, potrzebują trochę czasu na oswojenie się z Howartem, a ja muszę przedstawić wszystkich bohaterów, ale za pare rozdziałów powinno zacząć się coś dziać. Może nie do końca dlatego. Lily, jak wspominałam wczesniej, była i jest dosc nietowarzyskim kujonem i o ile Remus, Alicja i Marlene jeszcze ją kojarzyli, to reszta już nie za bardzo; oni ledwie ledwie kojarzą jakąś tam Evans, a jedyne co o niej wiedzą to to, że jest ruda i cicha.
To nie jest nic odkrywvzego ale poczekaj ^^
Dziękuje i pozdrawiam rownież.