Alicja zamieszała jedzenie widelcem, ziewając znad swojego
planu lekcji.
- ...i wtedy ja też mu się przedstawiłam, a kiedy chciałam jeszcze coś zjeść, bo rozumiesz, byłam głodna, on zaczął coś opowiadać, przyznaję, nie słuchałam zbyt uważnie, ale gdybyś ty widziała jaki on miał uśmiech... No, a kiedy skończył, tak jakoś popatrzył i chyba oczekiwał po mnie jakiejś reakcji, więc zaczęłam się śmiać, ale zapomniałam, że nadal mam w buzi owsiankę i tak trochę się oplułam. Wyobraź sobie ten uroczy widok: ja, cała w ślinie i owsiance.
Blondynka zachichotała w odpowiedzi na wywód Marlene. Odkąd
przyszły na śniadanie, dobry kwadrans temu, buzia jej się nie
zamykała, ale Parks nie przerywała, stęskniona za wesołą
paplaniną przyjaciółki.
- Do końca wakacji się do mnie nie odezwał. Chyba nie leżą mu dziewczyny z flegmą i resztkami jedzenia we włosach. - Dokończyła zupełnie nieprzejęta.
Przez chwile jadły w milczeniu, dopóki Alicja nie przerwała
ciszy:
- Myślisz że zaspali?
Mówiła niefrasobliwym tonem, niepasującym do troskliwego
spojrzenia jakim obrzuciła drzwi. McKinnon jęknęła, ostentacyjnie
przewracając oczami.
- To duzi chłopcy, poradzą sobie. - Pokręciła się trochę na swoim miejscu, zanim wyciągnęła ręce nad głowę, błogo przymykając oczy. - Ale się najadłam.
Parks skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na nią
poirytowana brakiem reakcji.
- Wyluzuj, Alicja. Nie jesteś ich matką - stwierdziła Marlene, wpychając sobie do ust kolejnego pączka. - No! Teraz możemy iść. Poczekam na nich w klasie.
Biorąc jeszcze łyk soku dyniowego, wstała i chwyciła torbę.
Pociągnęła przyjaciółkę za ramię, dokładnie w momencie, kiedy
drzwi Wielkiej Sali się otwarły się z hukiem, a Huncwoci wpadli do
środka, powodując niemałe zamieszanie. Uczniowie patrzyli na nich
z jeszcze większą otwartością niż zazwyczaj, a kilka dziewczyn
westchnęło z rozmarzeniem. Szatynka na chwilę zastygła w miejscu,
by po chwili opaść z powrotem na siedzenie. Blondynka natomiast z
uśmiechem satysfakcji przysunęła bliżej siebie talerz,
spoglądając na zasapanego od biegu Petera, który właśnie siadał
koło niej. Pozostali chłopacy klapnęli na ławkę naprzeciwko,
poprawiając krzywo pozapinane koszule i zmierzwione po śnie włosy.
Gdy już uznali, że wyglądają przyzwoicie, rzucili się na
jedzenie z takim zapałem, że nikt nie śmiał im przerywać.
- A więc – zaczęła blondynka, kiedy już wszyscy napchali na swoje talerze tyle jedzenia, ile się dało – dowiemy się dlaczego kazaliście czekać nam prawie godzinę?
Marlene uniosła brwi brwi, wydęła usta i pokiwała głową,
parodiując poważną minę koleżanki. Następnie zniknęła pod
stołem, uciekając przed wymierzonym w nią przez Parks kawałkiem
gofra.
- Spóźniliśmy się, ponieważ ktoś... - Lupin urwał rzucając potępieńcze spojrzenie na zaśmiewającą się dwójkę przyjaciół. - Przestawił budzik o godzinę.
- Przysięgamy że to nie my! - Wykrzyknęli bruneci, wyjątkowo pozbawieni diabolicznych uśmieszków, zapewne za sprawą wczesnej pobudki.
Glizdogon z zapałem pokiwał głową, nie mogąc nic wykrztusić
z pełnymi ustami.
- McGonagall was szukała – powiedziała Alicja grzebiąc w torbie w poszukiwaniu rozpisek zajęć.
- Kogo obchodzi McGonagall? Opowiedz im lepiej o tym co zrobiłam w wakacje – zaprotestowała McKinnon, wyłaniając się spod stołu.
Parks przewróciła oczami, podając chłopakom zwitki pergaminu.
- Nie będę im opowiadać ze szczegółami, jak to oplułaś owsianką największego przystojniaka w twoim hotelu. Zresztą wszyscy wiemy jak mało jesteś wybredna, więc twoje zdanie jeszcze o niczym nie świad...
- Nie o tym – przerwała jej Marlene - Mówiłam o tym na Pokątnej. Poza tym, wcale nie oplułam jego owsianką, tylko... Zresztą nie ważne, sama opowiem. No więc...
Ku uldze Alicji, właśnie wtedy zadzwonił dzwonek, wywołując
salwy narzekań ze strony uczniów. Radość z uniknięcia kolejnego
wykłady przyjaciółki zniknęła tak szybko jak się pojawiła,
kiedy przypomniała sobie, że na pierwszej godzinie miała eliksiry.
Bardzo niefortunnie, jako iż P, na które rzekomo zdała ten
przedmiot w piątej klasie, nie odzwierciedlało jej prawdziwych
umiejętności z tego zakresu. W zasadzie, ta dziedzina magii szła
jej słabiej niż zadowalająco, ale, dzięki korepetycjom od Lupina,
który dobrze zdawał sobie sprawę z jej ambicji zdobycia posady
aurora, SUM'a zdała. Jakkolwiek pod koniec roku chłopak zastrzegł,
że nie zamiaru więcej narażać swojego zdrowia psychicznego, ucząc
ją ponownie. Perspektywa wkuwania wszystkich tych regułek siedząc
samej w bibliotece, nie nastrajała zbyt optymistycznie, ale cóż
zrobić? Tłumiąc westchnienie spojrzała wyczekująco na
przyjaciół, którzy nadal nie ruszyli się z miejsca, porównując
plany lekcji.
- Trzy transmutacje w piątek! Czy oni oszaleli?! - Wściekał się Syriusz.
Peter zachichotał złośliwie, mrucząc niby pod nosem, ale tak
żeby inni słyszeli:
- Jestem pewna, że profesor McGonagall będzie wniebowzięta.
Słysząc to, wszyscy wybuchli śmiechem. Black jednak nie
zareagował, nadal ze złością wpatrując się w kawałek
pergaminu.
- Tak, masz rację, Glizdek. Dwie godziny eliksirów z rana, powinny być zabronione – mruknął tylko. - Hej, z czego się tak śmiejecie?
Nikt nie miał jednak zamiaru mu wyjaśniać, więc znów skupił
się na niecierpiącej zwłoki czynności, jaką było narzekanie na
wszystkich i na wszystko. Znając swój rozkład zajęć praktycznie
na pamięć, Alicja wyciągnęła głowę, czytając Remusowi nad
ramieniem.
- Mugoloznawstwo, Opieka, Numerologia, Starożytne runy... - Zagwizdała z podziwem. - Nie za dużo?
Przyciągnęło to uwagę James'a, który, unosząc brwi,
uśmiechnął się złośliwie.
- Co? Nie ma wróżbiarstwa? Dalej, Luniaczku, biegnij do McGonagall jeszcze zdąży ci dołożyć.
Z trudem maskując uśmiech, Alicja przewróciła oczami. Potter
w odpowiedzi tylko jeszcze bardziej wyszczerzył zęby.
- Bardzo śmieszne – odparł Lupin, posyłając im poirytowane spojrzenie. - Lepiej się pospieszmy, bo McGonagall nas zabije. - Popędził ich.
W końcu wstali i całą grupą skierowali się ku drzwiom, by na
końcu korytarza rozdzielić się; Marlene i Huncwoci powędrowali
ku sali do transmutacji, zaś blondynka samotnie ruszyła w stronę
lochów. Ciągnąca się zwykle niemiłosiernie droga, tym razem
minęła stanowczo za szybko, ale nie zbierała się w niej panika.
Komu jak, komu, ale Parksów bynajmniej nie brakowało dystansu do
siebie i nie przejmowała się zbytnio porażkami. Jak nie wyjdzie za
pierwszym razem, to spróbujemy znowu, świat się przecież nie
zawali. Problem leżał w tym, że OWUTEM'ów dwa razy zdawać nie
mogła, a to od nich wszystko zależało: jej przyszłość i
kariera. Uśmiechnęła się jednak i odrzuciła włosy do tyłu,
starając się uśmiechnąć. Nie może być aż tak źle.
***
Ten dzień nie mógł być dobry. Wiedziała to od chwili, kiedy
obudziły ją rano dzikie wrzaski Dorcas, która waliła w drzwi
łazienki wrzeszcząc coś o idiotkach, śmiejących wpychać się
przed kolejkę. Z kolei Emmelina wysypywała rzeczy z szafy,
lamentując, że nie może znaleźć kolczyków, beztrosko bałaganiąc
w całym pokoju. Potem, gdy tylko weszła na śniadanie, Severus
jawnie zignorował jej „cześć”, wypowiedziane z radością o
jaką sama by siebie nie podejrzewała. Tak ją to zaskoczyło, że
stanęła jak wryta i pewnie stałaby nadal, gdyby jakiś
siódmoklasista jej nie popchnął, zmuszając do ruszenia się z
miejsca. Tak więc usiadła, nie patrząc nawet na stół nałożyła
sobie na talerz jedzenie i spróbowała przyciągnąć jego
spojrzenie. Chłopak jednak uparcie wlepiał wzrok w książkę,
przyczyniając się do pogorszenia jej i tak podłego już nastroju.
Jakby tego było mało, pierwsze dwie lekcje spędzili na ćwiczeniu
transmutacji łącznej; działu którego Lily ni w ząb nie
rozumiała. Profesor McGonagall była dobrą, choć surową
nauczycielką, ale dla niej trochę za szybką. Energiczna i
wymagająca, na każdym innym przedmiocie byłaby darem z niebios,
ale pech chciał, że rudowłosa i transmutacja nie przypadły sobie
do gustu. Nawet spędzając każda wolną chwilę w bibliotece nie
dała rady zdać tego przedmiotu na wyżej niż P. Tłumaczyła
sobie, że nie każdy może być z tego geniuszem jak Dorcas albo
James Potter – transmutujący cymbał, jednak porażki zawsze były
dla niej dotkliwe. Kiedy w końcu po dwóch godzinach zabrzmiał
upragniony dzwonek, pierwsza wstała i, wymijając innych uczniów,
pędem ruszyła w stronę drzwi. Była już w połowie drogi do klasy
Obrony, gdy uświadomiła sobie, że zostawiła podręcznik do OPCM'u
w dormitorium, kiedy rano szukała pergaminu. Przeklinając własną
głupotę, pobiegła do wieży gdzie po kilku minutach odnalazła
zgubę i ruszyła w kierunku portretu Grubej Damy.
- Nie mogę się doczekać Hogsmeade.
- Jaka szkoda że to dopiero za trzy tygodnie.
Przelotem usłyszała rozmowę trzech szóstoklasistów
rozpartych na kanapach. Zatrzymała się na moment, z wrodzonego
wścibstwa pragnąc podsłuchać o czym rozmawiają, ale okazało
się, że nie mówili nic ciekawego. Poszła więc dalej, ale gdy
mijała rozgadaną grupkę, zahaczyła stopą o dywan, przewracając
się na podłogę. Torba upadła na podłogę koło niej, a książki,
pióra i pergamin rozsypały się po podłodze. Zaklęła szpetnie,
teraz to na pewno się spóźni. Ignorując ciche chichoty
szóstorocznych, pozbierała wszystko i wstała, starając się
ignorować uporczywy ból w nodze. Podpaść nowemu nauczycielowi
pierwszego dnia. Cudownie, teraz to nawet huncwoci jej nie pobiją.
Odsuwała właśnie portret kiedy mimowolnie zarejestrowała jeszcze
urywek rozmowy:
- Jeśli jesteś czystokrwisty to na pewno u Blight'a zapunktujesz.
- Serio? Myślałem że gość jest spoko.
- Może i tak, ale dość... konserwatywny. Zresztą ty przecież nie masz się o co martwić. Mugolaki to zupełnie inna historia.
***
Tak,
mugolaki to była zupełnie inna historia. Lily przekonała się o
tym kiedy tylko przekroczyła próg klasy. Tertius Blight, nowy
nauczyciel OPCM'u był wysokim, przystojnym blondynem, na oko tuż
przed trzydziestką. Jego usta zdawały się na stałe zastygnąć w
ironicznym grymasie, a oczy patrzyły na uczniów z drwiącym
rozbawieniem. To, plus pokaz czarów jaki odstawił, posługując się
niektórymi siódmoklasistami w postaci przeciwników, kazało jej.
przypuszczać, że lekcje Obrony, będą w tym roku bardzo ciekawe.
Była o tym praktycznie przekonana, dopóty, dopóki nie wprowadził
swojego pierwszego „zarządzenia”. Profesor rzeczywiście okazał
osobą bardzo konserwatywną, w jak najgorszym tego słowa znaczeniu.
Nienawidził mugoli i wszystkiego co się z nimi wiązało, a więc
ci z rodzin mugolskich nie mieli u niego łatwo. Czarodziejów
półkrwi ledwo co tolerował, za to ci czystokrwiści mogli liczyć
na specjalne jego względy; tym wszystkim dowodził, według Lily, że
jego nazwisko jest zdecydowanie adekwatne do osobowości*. Posiadał
wiedzę na temat rodziny i pochodzenia każdego ucznia i Evansówna,
jako jedna z nielicznych „szlam” na piątym roku, czuła na sobie
potępiające spojrzenie. Mimo że wcale się nie spóźniła, ani
nie podpadła w żaden sposób, wyraźnie dawał jej do zrozumienia,
że w jego klasie jest intruzem, który nie powinien mieć prawa
przebywania w tak szanownym towarzystwie. Przez pierwsze pięć
minut, usadził ich w określonym porządku: mugolaki przy ścianie,
półkrwi na środku, a ci czystej krwi pod oknem. Kiedy tylko
wszyscy się rozsiedli, Lily z przerażeniem spostrzegła, że oprócz
niej tylko jeden krukon miał siedzieć pod ścianą. Zdenerwowana
wyłamała sobie palce, z całych sił próbując przyoblec na twarz
swój zwyczajowy ironiczny uśmiech. Zapowiadał się ciężki rok.
***
- Nuda, nuda, nuda, nuda – zaśpiewała Alicja, rzucając ołówek na stolik w Pokoju Wspólnym.
Dochodziła dziewiętnasta, a ona i Huncwoci uczyli się razem na
fotelach najbliżej kominka. Choć może „uczyli się” nie jest
najlepszym określeniem tego co robili, jako że tylko Remus i Alicja
zadali sobie trud otworzenia podręczników. Pozostała trójka
wylegiwała się na kanapach, odpoczywając po trzech godzinach
przymusowych prac, zwanych roboczo szlabanami.
- Jeśli nie będziesz się uczyć to Slughorn w życiu nie przepuści cię do siódmej klasy – zauważył Lupin, rzucając jej załamane spojrzenie. - Nie mówiąc już o OWUTEM'ach. I cała moja praca na nic.
- Uhh! Uczę się i uczę już parę godzin, mam dość – oświadczyła wydymając usta jak mała dziewczynka. - Idź lepiej praw morały Marlene, ona to już zupełnie nic nie robi. Ja przynajmniej nie latam na randki już pierwszego dnia.
W
odpowiedzi tylko westchnął cierpiętniczo, jakby sprawiła mu niewyobrażalny zawód, i
wyciągnął nowy arkusz pergaminu, na którym zaczął pisać
wypracowanie na zielarstwo, pocierając oczy ze zmęczenia.
- Nie za bardzo dajesz sobie w kość, Lunio? Wiesz, masz na to jeszcze cały wieczór – stwierdził Potter.
- Za... dwie godziny mam obchód. - Wyjaśnił, zerknąwszy uprzednio na zegar. - A nie jestem nawet w połowie.
W jego
oczach pojawiła się panika i czym prędzej wrócił do pisania.
- Nie mógłbyś poprosić drugiego prefekta żeby tym razem poszedł sam? - Nie odpuszczał James
- Nie mogę opuścić swojego pierwszego patrolu, Rogaczu.
Potter
przewrócił oczami, z powrotem opadając na kanapę.
- A właściwie kto jest drugim prefektem na naszym roku? - Zainteresował się Peter.
- Lily Evans – odpowiedziała Alicja.
Trójka
huncwotów spojrzała po sobie skonsternowana.
- Evans? Ta ruda? - Zapytał James.
- Ruda, mała, wszystkowiedząca pieguska – potwierdził Syriusz. - Nie warta zachodu.
Blondynka
spojrzała na nich z dezaprobatą, natomiast Peter ze zdziwieniem
- Eee... A która to?
Wszyscy
przewrócili oczami, powodując zażenowanie kolegi.
- Oj, Glizdek, Glizdek, powiedz mi, jakim cudem ty przeszedłeś do tej piątej klasy? - Zadrwił Syriusz.
Pettigrew zmieszał się jeszcze bardziej, więc Alicja natychmiast pospieszyła mu na pomoc.
- O! Evans to tamta przy oknie.
Cała
trójka wlepiła wzrok we wskazane przez Parks miejsce. Na parapecie,
na drugim końcu pomieszczenia, rzeczywiście siedziała Lily, z
zapałem notując coś w podręczniku od eliksirów. Na jej widok
Rogacz tak wysoko uniósł brwi, że prawie całkowicie zniknęły
pod czupryną czarnych włosów, a Syriusz zagwizdał z uznaniem.
Jedynie Glizdogon pozostał beznamiętny na postać dziewczyny i jego
mina nie zmieniła się ani o jotę.
- Trochę się zmieniła, co? - Zapytała złośliwie Alicja.
Black
pokiwał machinalnie głową, cały czas na patrząc na rudowłosą.
James tylko wzruszył obojętnie ramionami. Wystarczyło mu jedno
spojrzenie, żeby zrozumieć, iż to była owa tajemnicza
przyjaciółka Smarka z peronu. Owszem, może i wyładniała, ale
jednak była tą Evans, wielbicielką ślizgonów. Dla niego nadal
pozostawała nudną, bladą kujonką, o pełnym wyższości wyrazie
twarzy. I nic nie mogło tej opinii zmienić.
Blight - po angielsku to rzucacćurok, ale też niszczyć nadzieję, bardzo adekwatne do naszego profesora ;D
Okej, rozdział szybciej niż planowałam, jednak następne dwa tygodnie mam zawalone i na pewno nic nie wstawię, tak więc macie już teraz. Przepraszam jeśli nie poinformuję, ale nie bardzo mam czas. Tak tylko wyjaśniając: James nie poznał Lily na peronie, bo po prostu nigdy nie zwrócił na nią zbytniej uwagi. Owszem, wideział że na jego roku jest jakaś tam ruda Evans, ale ona jest tutaj taką mocno zamknieta w sobie postacią, nie nieśmiałą, ale zwyczajnie stroniącą od ludzi ze zwykłej niechęci. Z kolei Peter nie bardzo widzi cokolwiek poza swoimi przyjaciółmi. Syriusz jak to Syriusz - kojarzy wszystkie dziewczyny, musi, jeśli nie chce popełnić gafy i nagle zapomnieć imienia lubej na randce.
Pozdrawiam serdecznie.