"Mimo wszystko chcemy osiągnąć perfekcję, a i tak napotykamy dziury i wyboje"
Dorea Potter, mogła powiedzieć, że miała bardzo udane życie. Urodzona w szlacheckiej rodzinie z tradycjami, od dzieciństwa rodzice uświadamiali ją co do jej wysokiej pozycji w świecie czarów. W młodości była piękną dziewczyną. Piękną i świadomą swojej urody, której zresztą trochę jeszcze zachowała pomyślała, wzdychając z nostalgią. Miała szczęście, że dostała się do Slytherinu. Kiedy o to chodziło jej rodzina była bardzo zasadnicza. Szlamy i mugole stanowili dla nich odrębny gatunek, do którego można odnosić się uprzejmie, ale z dystansem. Nie mieli ochoty ich prześladować ani tępić, w każdym razie dopóki Voldemort ich do tego nie popchnął. Ale to wydarzyło się już później. Mniej więcej z tego powodu została aurorem. Nie popierała jego teorii i nie chciała zabijać mugolaków, a taka praca usprawiedliwiała jej działania przeciw Czarnemu Panu. Tak przynajmniej tłumaczyła to rodzinie, która nie wspierała planów Dorei. A jej zdanie było takie, że życie to życie, i nieważne czyje, ani jak przeżywane, stanowi rzecz świętą. Później, już na szkoleniu, poznała Charlusa. Przystojny, bogaty, dobrze urodzony i co najważniejsze, miał czystą krew. Jej rodzina nie miała się do czego przyczepić, choć nie dało się ukryć, że kręcili nosem na wpuszczenie do rodziny GRYFONA. Ale młoda Blackówna kochała swojego narzeczonego, a jej rodzice, wbrew pozorom kochali ją, więc się nie sprzeciwiali. Później ona i Charlus się pobrali. To byłą piękna uroczystość, „ślub roku”, jak go wszyscy nazywali. Później, już jako pani Potter, urządzała ich dom. Luksusowo, ale bez zbytniego przepychu. Ani ona, ani jej mąż, nie chcieli by ich dzieci wyrosły na aroganckich i zadzierających nosa snobów. „Jak Blackowie”, przeszło jej wtedy przez myśl. Niedługo potem, okazało się, że dzieci to jedyna rzecz w jej życiu, w której szczęście jej nie dopisywało. Po długich pięciu latach starań, kiedy przekroczyła już trzydziestkę, obydwoje stwierdzili, że najwyraźniej gromadka dzieci, nie jest ich przeznaczenie. Lecz Dorea i tak płakała po nocach, tęskniąc za tupotem małych nóżek w ich domu, który nagle zrobił się za duży i za pusty. To przytępiło jej zapał, z jakim do tej pory wykonywała swoje obowiązki aurora. Wtedy tego nie wiedziała, ale z pewnością miała depresję. Wyszła z tego obronną ręką, jak ze wszystkich innych życiowych prób, ale chociaż chęć życia jej wróciła, choć wiedziała, że ma dla kogo żyć, tęsknota za dzieckiem nie zmalała. I znów szczęście się do niej uśmiechnęło. Tym razem szczęście miało imię. Nazywało się James Charlus Potter. Oszaleli na jego punkcie i mimo wcześniejszych rozmów, na temat rozsądnego wychowywania dziecka, nie potrafili niczego mu odmówić. James chce słodyczy? James dostanie całą skrzynię. James chce miotłę? James dostanie najlepszy model. I tak dalej, i tak dalej, przez całe jedenaście lat, aż nadszedł czas wyjazdu do Hogwartu. A wtedy znowu zaczęły się schody. Dobrze pamiętała jak dumni byli z syna, który podobnie jak cała rodzina jego ojca dostał się do Gryffindoru. Z Walburgą było jednak inaczej. Nie mogła zrozumieć, jak ona, Dorea, może pozwolić, by jej własne dziecko zostało wkręcone w ten chory spisek Tiary Przydziału, która na pewno się pomyliła. Przecież to tylko czapka! A zarówno Syriusz, jak i James to krew z krwi Blacków, i nie mogli zostać przydzieleni do TAKIEGO domu. Oczywistością było to, że ten stary łach, chciał zmniejszyć liczebność ślizgonów, albo z innego, równie przykrego powodu.
- Nie pozwolę by ten świr Dumbledore i ta stara czapka, przekreślali możliwości mojego syna! - grzmiała, przedstawiając pani Potter swój punkt widzenia.
Dorea była
zdania, że młody Syriusz, jest w istocie urodzonym gryfonem,
ponadto, odziedziczył akurat te cechy Blacków, które nie pozwalały
innym ograniczać go w jakiejkolwiek dziedzinie. Nie powiedziałaby,
żeby uważała go za rozsądnego i odpowiedzialnego towarzysza zabaw
dla James'a, niemniej, chłopcy bardzo się polubili i na pewno razem
było im raźniej. Ale gdy wyraziła swoje zdanie, jej siostrzenica
spojrzała na nią z niesmakiem i odparła:
- To jawna dyskryminacja, nas czystokrwistych , na rzecz tych parszywych mugoli. Jutro koniecznie porozmawiam o tym z Dumbledorem i tobie radze zrobić to samo. - powiedziała i wyszła.
Oczywiście, nic
nie wskórała. Pogromca Grindewalda, nie był kimś, kogo można
było zastraszyć, a wizyta Walburgi, prawdopodobnie tylko go
rozbawiła. Tak, czy tak, obaj chłopcy zostali w Gryffindorze. Bóg
jej świadkiem, że o ile oni dobrze się bawili, o tyle jej na pewno
ubyłoby zmartwień, gdyby ich przydział był inny. Właściwie,
pomyślała zaniepokojona nagle Dorea, siedzą dzisiaj podejrzanie
cicho. Spojrzała na Charlusa, który właśnie wszedł do pokoju.
- Byłeś zobaczyć co robią chłopcy?
Mąż spojrzał na
nią zaskoczony jej natarczywością.
- Ach, siedzą u James'a w pokoju i czytają.
- Sobie czytają? Tak z własnej woli? - zapytała bezgranicznie zdumiona.
Jest źle, jest
bardzo, bardzo źle. Ta podejrzana cisza plus ich „czytanie”? To
musiało skończyć się katastrofą. Mężczyzna najwyraźniej
pomyślał o tym samym, bo wstał niemal w tym samym momencie co ona.
Popatrzyli na sobie z rosnącym niepokojem.
- BUUM! - niesamowicie głośny dźwięk wypełnił powietrze.
Wtedy usłyszeli
kroki na schodach, a do urządzonego w starym stylu salonu, wpadła
dwójka czarnowłosych nastolatków.
- Mamo! - powiedział jeden z nich, ten z rozczochranymi włosami – Jak ty pięknie dzisiaj wyglądasz!
Pani Potter
spojrzała na syna sceptycznie. Jeśli myśli, że da się na to
nabrać, to poważnie jej nie docenia.
- Dość – Charlus przerwał dopiero co rozpoczęty monolog Syriusza i spojrzał na chłopców.
Dorea, kierowana
odruchem usprawiedliwienia męża, próbowała przekonać sama
siebie, że on prawdopodobnie chciał być surowy i utrzymywać
dyscyplinę. Po prostu coś mu nie wychodziło. Tak, to na pewno
dlatego na jego twarzy wciąż gości ten bezczelny uśmiech,
zupełnie jakby był dumny z syna i tych jego ciąg łych żartów,
szlabanów i... Och, kogo ona próbuje oszukać? Jeśli ktoś w tym
domu ma wprowadzić jakąkolwiek dyscyplinę to ona i tylko ona.
- Kochani. - zaczęła słodkim głosem, uśmiechając się do nich. - Co się stało?
„Kochani”,
spojrzeli po sobie zdenerwowani. Oni już dobrze znali te sztuczki.
Będzie szczebiotać przesłodzonym głosem, uśmiechać się tymi
mającymi dodawać otuchy, matczynymi uśmiechami, po to, żeby
wyśpiewali jej wszystko i to jeszcze z rozradowaną miną, a wtedy,
bam! Zacznie się piekło. Jeśli chodziło o ich kawały,
zdecydowanie woleli rozmawiać z panem Potterem. On przynajmniej nie
był tak utalentowanym aktorem.
- Och, no... Eee... Cóż, my... – zaczął James.
- Czytaliśmy! - młody Black wszedł mu w słowo, uśmiechając się zadowolony.
Brwi kobiety
gwałtownie uniosły się do góry. Czytali. A więc tak chcieli
grać.
- Och, dajcie spokój chłopcy, mamy taki piękny słoneczny dzień. Wyjdźcie na dwór, a ja w tym czasie, sprawdzę co się stało tam na górze. To naprawdę niepokojące...
Uśmiech
natychmiast zszedł z twarzy Syriusza, natomiast Charlus zaniósł
się atakiem udawanego kaszlu, natychmiast poważniejąc, po ostrym
spojrzeniu jakie posłała mu żona.
- Ja... Muszę, znaczy... Eee. Ktoś puka! - po czym szybko opuścił pokój.
Dorea przewróciła
oczami. I pomyśleć, że to on, jako jedyny w grupie aurorów, miał
lepszy wynik na szkoleniu niż ona! Skandal. Ale nie o to tu teraz
chodziło. Odwróciła się w kierunku dwójki młodych gryfonów,
idealnie trafiając na moment, w którym mieli schować się pod
peleryną niewidką.
- Można wiedzieć co robicie?
James podskoczył
zaskoczony. Że też Syriusz tak marudził o te włosy. Przecież za
chwilę i tak wrócą do swojego normalnego, nonszalancko ułożonego
stanu!
- Nic.
Pani Potter
pokręciła głową. To naprawdę zaczynało się robić męczące.
- Accio – powiedziała, spokojnie wpatrując się w napięte twarze nastolatków.
Nagle z dłoni
młodego Blacka wyleciała książka w ładnej, skórzanej oprawie.
Dorea przyjrzała się dokładnie okładce i spojrzała na chłopców
z mieszaniną irytacji i rozbawienie.
- Huncwoci przedstawiają: Sto różnych sposobów na pozbycie się ślizgona – przeczytała głośna, ignorując ich zadowolone z siebie miny.
- Byliśmy przy sto pierwszym, ale dodaliśmy za dużo wyciągu ze sklątki wybuchowej i to, no...
- Wybuchło! - zawołał James, przerywając przyjacielowi.
Kobieta musiała
użyć całej swojej siły woli żeby powstrzymać śmiech. Och,
oczywiście , to było dziecinne. Ale przecież jeszcze nie byli
dorośli, i też potrzebowali czasem odreagować. Z drugiej strony,
eksperymentowali w domu z niebezpiecznymi substancjami, i to na
dodatek eksperymentowali od jakiegoś czasu, wnioskując z liczby
stron, jaką zawierała książka. Tak, kara zdecydowanie im się
należy. W końcu mogli sobie coś zrobić!
- No cóż, skoro tak bardzo lubicie pisać, chłopcy, to mam dla was świetne zajęcie. Ostatnio dostałam tyle zaproszeń na przyjęcia, naprawdę, sama nie wiem czy oni naprawdę sądzą, że dam radę się z tym wszystkim wyrobić? W każdym razie, napisanie odpowiedzi, na pewno będzie świetnym ujściem dla waszej kreatywnej energii.
James posłał
matce ponure spojrzenie, po czym razem z Syriuszem skierowali się do
biblioteki. A Dorea znów usiadła w fotelu. Tak, jej życie było
idealne. Miała kochającego męża, syna, piękny dom i świetną
pracę. A teraz nawet nie będzie musiała odpisywać na ten stek
bzdur, od dobrych kilku tygodni, zaśmiecających jej biurko!
***
Rogacz, podobnie
jak Syriusz, trzymał głowę zwieszoną przez całą drogę do
biblioteki. Bali się, że jakiekolwiek podejrzenie z jej strony,
ześle na nich dużo surowszą karę, zdenerwowana pani Potter, miała
zdecydowanie za dużo wspólnego z profesor McGonagall. Tak więc
chłopcy utrzymywali swoje potulne miny, dopóki nie doszli na
miejsce. Jednak gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, chłopcy
zanieśli się śmiechem ulgi.
- Dobrze że nie zobaczyła twojego pokoju! - wydusił z siebie Black, pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu.
James spojrzał na
niego, uznając, że pomija najważniejsze.
- Dobrze, że nie wie NA KIM, ćwiczyliśmy ich skuteczność.
Spojrzeli po sobie
i przypomniały im się chwile spędzone na „testowaniu” ich
osławionych produktów. Po chwili znowu nie mogli powstrzymać się
od śmiechu, tak Snape z nosem świni, cały dzień zanoszący się –
dosłownie – rykiem, zdecydowanie był widokiem wartym
zapamiętania.
- Eee tam. I tak nie wyglądał gorzej niż zwykle. W zasadzie – Łapa parodiując zamyślenie przyłożył palec do ust – myślę że powinien nam podziękować. Rozumiesz, dzięki nam jego powodzenie na pewno wzrosło.
Kiedy ich
nieoczekiwany napad wesołości się skończył, dopadła ich ponura
rzeczywistość. Przecież cały czas, musieli odpisać na te
cholerne kartki! Zrezygnowani spojrzeli na stół, na którym
piętrzyło się na najmniej kilka tuzinów różnej wielkości i
koloru kartek. Nie mogli nawet użyć samopiszących piór! Ale,
pomyślał nagle James, mieli coś o wiele lepszego.
- Krostek! - zawołał, a przed nim aportował się domowy skrzat, w białej todze. - Pomógłbyś nam? Opisz na te listy. Zawołaj nas jak skończysz, i pamiętaj:mama nie może się o niczym dowiedzieć!
Nie czekając
nawet na odpowiedź, wyszedł z pokoju ramię w ramię z Syriuszem,
który rozglądał się jednocześnie, czy gdzieś nie czai się pani
Potter. Wszystko było tak jak powinno być. Wakacje, odpoczynek,
najlepszy przyjaciel u boku i dopracowywanie ich słynnej „Księgi”.
Nie mogło już być lepiej.
No i jest rozdział drugi! Osobiście sądzę że jest nudny, ale chciałam pokazać wam życie obojga głownych bohaterów. Czy mi wszło? Nie jestem pewna, ale jakoś mi się to nie podoba.
Chciałabym jeszcze zaznaczyć, że to moje absolutnie pierwsze opowiadanie, więc jeśli jest coś, czego tu wam brakuje, to piszcie! Jeszcze się w tym wszystkim nie zorientowałam i nie powiniście liczyć na to, że sama się domyślę.
Pozdrawiam, Malin.